niedziela, 27 sierpnia 2017

Czy aby na pewno o to chodziło? - J.R.R.Tolkien "Opowieść o Kullervo"

   Wiecie, co tak naprawdę jest problemem tej książki? Problemem w mojej skromnej opinii niewielkim, ale jednak istniejącym? To, że wydawca zrobił wszystko, żeby zamydlić oczy czytelnikowi i przekonać go do zakupu czegoś, czego być może by nie kupił, gdyby wiedział, co dostanie.

   "Opowieść o Kullervo" promowana jest jako "publikowana po raz pierwszy historia fantastyczna pióra J.R.R.Tolkiena". I tu jest przysłowiowy pies pogrzebany. Owszem, opowieść o tej mrocznej, tragicznej, a zarazem niezbyt sympatycznej postaci jest autorstwa ojca współczesnej fantastyki, ale czy można ją nazwać fantastyczną? Wszak oparta jest na "Kalevali", czyli zbiorze mitów fińskich, w związku z czym jej fantastyczność wynika z gatunku, jakim jest mit, a nie z założeń autora. Tolkien w opowieści o Kullervo opierał się na "Kalevali" w ogromnym stopniu, i choć zmienił i dopowiedział wiele, nie wiem, czy mówienie o nim jako samodzielnym twórcy tej historii jest właściwe.

   Równie myląca jest objętość książki. Dwieście siedemdziesiąt stron, konkretny kawał literatury - tak zapewne myśli większość osób, które decydują się na zakup. Tak myślałam i ja. Po czym okazuje się, że opowieść o Kullervo zajmuje około czterdziestu stron, reszta to manuskrypt i maszynopis prezentacji, której Tolkien udzielił w 1914 roku, ich tłumaczenia (do tej kwestii jeszcze wrócę), a także przypisy i komentarze redaktorki Verlyn Flieger. Dla wielbiciela twórczości Tolkiena to stanowczo mało, tym bardziej, że sama opowieść ewidentnie jest dziełem twórcy młodego, na dodatek dziełem niedokończonym.

   Sądząc po tym, co do tego momentu napisałam, wydawać się może, że książka mnie zawiodła. Nie do końca jest to prawdą. Owszem, tytułowa opowieść nie porywa może tak jak inne utwory pisarza, ale to właściwie jedyne, do czego ja osobiście mogę się przyczepić. Ktoś może zapytać: no ale przecież jeśli opowieść jest kiepska, to co dobrego jest w tej książce?! Dobroci jest wiele, począwszy od zamieszczenia w wydaniu zarówno tłumaczeń, jak i oryginału tekstu źródłowego. Uważam to za pomysł bardzo udany, bo dzięki temu poznać możemy warsztat pisarza od tzw. kuchni. Nie tylko opowieść, również wykład Tolkiena przedstawiony jest w tej formie, i właśnie ta część książki jest dla mnie najbardziej fascynująca. Angielski początku dwudziestego wieku, coś pięknego, choć przyznaję, że wcale nie łatwego w odbiorze! Z prezentacji pisarza przebija zarówno jego humor, jak i głęboka fascynacja mitami "Kalevali". No bo musiała być ona niezwykła, skoro Tolkien spróbował nauczyć się fińskiego (poniósł jednak sromotną porażkę), byle tylko przeczytać opowieści z dalekiej Finlandii w oryginale.

   Uważam również, że redaktorka Verlyn Flieger wykonała kawał dobrej roboty w komentarzach i przypisach do tekstu źródłowego. Odniesienia do późniejszych dzieł pisarza, wywiedzenie początków queni z języka fińskiego, powiązania postaci Kullervo i Turina - mnie osobiście wywody te zainteresowały niezmiernie. Owszem, wiele znajdziemy tu powtórzeń, jakby autorka nie dowierzała czytelnikowi, że po jednokrotnym przywołaniu danego faktu tudzież domysłu będzie on w stanie go zapamiętać. Pani Flieger, proszę mi wierzyć, dla fascynata twórczości Tolkiena nie ma w tym nic trudnego.

   "Opowieść o Kullervo" dostaje ode mnie trzy gwiazdki, gdyż nie do końca spełniła to, co obiecała, zarazem jednak stanowi ciekawy wgląd w rozwój warsztatu Tolkiena, a także pośrednio przedstawia fascynujący świat mitów fińskich, o których do tej pory niczego nie wiedziałam.

 
tytuł: Opowieść o Kullervo
autor: J.R.R.Tokien (pod redakcją Verlyn Flieger)
wydawnictwo: Prószyński i S-ka
ilość stron: 272


ocena: ★★★☆☆

7 komentarzy:

  1. Chwilami zastanawiam się, czy nie lepiej by było, gdyby szuflady Tolkiena zginęły umarły razem z nim. Owszem, z tego co piszesz, jest to ciekawe doświadczenie literackie (doceniam szczególnie jako filolog), ale to odcinanie kuponów od sukcesu jego głównego uniwersum zaczyna już być niesmaczne, nie uważasz? Już przy opowieści o Hurinie zaczęłam mieć wrażenie, że to idzie w złym kierunku, ale wtedy była to przynajmniej w miarę kompletna, spora powieść.

    Kuszą jedynie te mity fińskie, bo faktycznie, też nie miałam z nimi żadnego kontaktu. Może kiedyś wpadnie mi w ręce ta książka - będę wtedy wiedziała, jak do niej podejść.

    Pozdrawiam,
    Ewelina z Gry w Bibliotece

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Jak Tolkien, to się sprzeda"... tak, taka myśl z pewnością przyświeca wydawcom coraz to nowych "odkryć" tolkienowskich. I choć ja osobiście przeczytałabym instrukcję obsługi cepa autorstwa Tolkiena (to taka nieuleczalna choroba), to wolałabym, żeby wydawcy nie publikowali tych wszystkich opowiadań, historii i nowelek w postaci osobnych książek z przeznaczeniem dla przeciętnego czytelnika fantastyki. Lepiej by było stworzyć osobny, grubaśny nawet tom wszystkich tolkienowskich pisadeł "do szuflady" i opatrzyć odpowiednimi komentarzami i przypisami. Ja osobiście bym się zaczytywała, ale zwykły wielbiciel "Władcy" i ewentualnie "Hobbita" mógłby sobie odpuścić i nie czuć żadnego żalu, że nie przeczytał tej pozycji.

      Usuń
  2. O nie, kurcze, strasznie to przykre, że ma ona w zasadzie około 40 stron, chyba bym cisnęła ze złością o ścianę taką pozycją. Jeśli chodzi o mity to lubię tę tematykę, ale historia na 40 stron to powinna być raczej jedna z wielu zawartych w książce.

    Myślę podobnie, że przyświecało temu zarobienie pieniędzy przede wszystkim. W stu procentach się zgadzam, że powinno to stać się częścią jakiegoś zbioru, a nie osobną pozycją.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja za to byłam jak najbardziej zachwycona :) Jestem totalnym tolkienowym zapaleńcem, to on rozkochał mnie m.in. w skandynawskiej mitologii i "Opowieść o Kullevro" to było coś o czym marzyłam ^^ Może nie rozczarowałam się bo, dokładnie wiedziałam co kupuje, polowałam już na angielską wersję. Zgodzę się co do powtórzeń redaktorki, mnie również nieco irytowały i w 100% rozumiem Twoje argumenty. Dla mnie za to był to strzał w 10 :D

    Book Beast Blog

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam tolkienowego zapaleńca!:) Ja również czytam Tolkiena wszystko, co mogę dostać w swoje łapy i kocham jego twórczość całym sercem. Wydanie, o którym mowa we wpisie, spodobało mi się właśnie ze względu na Tolkiena "od podszewki", natomiast nie przekonało mnie to, w jaki sposób książka była promowana, stąd trzy gwiazdki. Cieszę się jednak, że Tobie przypadła bardziej do gustu;P

      Usuń
  4. Z książek Tolkiena czytałem jak dotąd jedynie "Hobbita" oraz pierwszą część "Władcy Pierścieni", (za którego zabrałem się jako dzieciak - mało co rozumiałem i niezbyt mnie to zainteresowało, więc jeszcze nie czytałem dalszych tomów). Chciałbym kiedyś nadrobić jego książki, szczególnie "Władcę".
    Tolkien jest naprawdę godnym podziwu pisarzem - bez dwóch zdań klasykiem. Ale czy z wszystkimi jego książkami się zapoznam, to nie wiem. Po "Opowieść o Kullervo" prawdopodobnie kiedyś sięgnę, ale przeczytawszy wpis, raczej wypożyczę z biblioteki aniżeli kupię. ;)

    /Nikodem

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tolkien dla mnie to mistrz słowa, mistrz wyobraźni i pisarz zasługujący w stu procentach na tytuł ojca współczesnej fantastyki. Przeczytaj "Władcę..." koniecznie, bo to najbardziej kompletna, a przy tym i najłatwiej przyswajalna pozycja w jego twórczości. "Opowieść o Kullervo" jest czymś zupełnie innym, raczej ciekawostką, którą warto przeczytać, by lepiej poznać samego autora.

      Pozdrawiam!

      Usuń