Pod względem ilościowym przyznaję, popłynęłam, po dwóch kiepskich zakupowo miesiącach tym razem postanowiłam iść na całość, szastając pieniędzmi a to w komiksiarni, a to w Świecie Książki. Jak już nikt nie chce mi zrobić prezentu, to muszę zadbać o nie sama, prawda? 😉
Na moich półkach pojawiło się w ostatnim miesiącu roku dwanaście nowych pozycji, z których tylko dwie otrzymałam od koleżanki, a resztę nabyłam sama. Statystyki wyglądają następująco:
- trzy pozycje japońskojęzyczne, z których jedna to manga, jedna jest magazynem o muzykach, a ostatnia to młodzieżówka,
- jedna pozycja anglojęzyczna, choć autorstwa pisarza japońskiego,
- cztery pozycje wydane w Polsce, w tym dwie książki dla młodszych czytelników,
- cztery komiksy, zdobyte w wyprzedaży komiksiarni przy stacji metra Natolin.
Zacznijmy od pozycji japońskich, bo to one jako pierwsze w tym miesiącu cieszyły moje oko. Na samym początku grudnia w sprzedaży pojawił się najnowszy, 29-ty tomik "Haikyuu!", który oczywiście natychmiast wpadł w moje ręce. Parę dni później poczta polska poinformowała mnie o przesyłce do odebrania. Nie spodziewałam się żadnego listu ani paczki, tym większe więc były moje zaskoczenie i radość, gdy okazało się, że koleżanka z Estonii, z którą znamy się od czasów stypendium w Tokio, wysłała mi dwie książki! Pierwszą z nich jest magazyn muzyczny Rock and Read, składający się przede wszystkim z długich wywiadów przeprowadzonych z japońskimi muzykami. Drugą z nich jest "Nobuta wo Produce" autorstwa Gena Shiraiwa, książka opowiadająca o dwójce uczniów japońskiego liceum, którzy postanawiają zamienić swoją zahukaną i nieśmiałą koleżankę w najpopularniejszą dziewczynę w szkole. Na podstawie tej opowieści powstała drama telewizyjna, którą bardzo lubiłam, a którą z czystym sumieniem mogę polecić wszystkim tym, którzy lubią historie dziejące się w liceum. "Nobuta..." stanowi również jedno z moich wyzwań noworocznych, o których więcej napiszę w osobnym poście.
Jedyną w tym miesiącu pozycją anglojęzyczną jest przewrotnie książka autorstwa japońskiego pisarza Akutagawy Ryūnosuke, na dodatek kupiona w Japonii. Muszę się w tym miejscu do czegoś przyznać - za czasów studenckich nie znosiłam czytać japońskiej klasyki, bo była dla mnie nudna, udziwniona i po prostu nie do przejścia. Teraz jednak mam ochotę sięgnąć po dzieła znanych Japończyków, by przekonać się, czy rzeczywiście jest to literatura nie dla mnie, czy po prostu, jak to z klasyką wymaganą w procesie uczenia często jest, utwory wybrane przez wykładowców nie należały do najciekawszych, a jedynie najbardziej znanych. W każdym razie tytuł "Japanese Short Stories" zachęca mnie już samym słowem short. Nawiasem mówiąc, kupowanie książek w Japonii to sama przyjemność! Podchodzę do kasy, kładę Akutagawę na ladzie, a pani sprzedawczyni pyta mnie, czy chciałabym, żeby go oprawiła. Bez żadnych dodatkowych opłat, po prostu po to, żeby się nie zniszczyła. Ach, ta Japonia...
Pora przejść do komiksów. Dawno już nie zdarzyło mi się kupić jednego nawet komiksu, a tu proszę, wyszłam z komiksiarni z czterema! Wielka szkoda, że sklep będzie działał tylko do 10-go stycznia, bo dopiero go odkryłam. Za to wszystkie komiksy przecenione były o 30%, dzięki czemu mogłam sobie pozwolić na zakup wielkich tomiszczy z minimalnym tylko poczuciem winy. Pan komiksiarz był niezwykle pomocny w wybieraniu pozycji, bo weszłam do sklepu z zamiarem zakupów, tylko bez planu, co bym chciała zdobyć. Zgodnie z jego rekomendacjami wybrałam dwa komiksy z gatunku kryminalno-sensacyjnego: "Blacksad" utrzymany w klimacie filmu noir, gdzie bohaterem jest czarny kot, będący prywatnym detektywem (kot! musiałam to mieć), oraz "Velvet", szpiegowska seria w stylu Bonda, gdyby Bond był kobietą. Ponadto skusiłam się na "Daredevil Żółty", bo lubię opowieści o tym bardzo swojskim superbohaterze, a ponadto spodobała mi się kreska. Kupiłam również ogromną, ciężką cegłę, jaką jest "Ekspedycja: bogowie z kosmosu". Z tym ostatnim komiksem wiąże się krótka anegdota. Poprosiłam mianowicie pana komiksiarza o rekomendację jakiejś opowieści s-f, i dostałam w łapy tę potężną pozycję, po otworzeniu której wydałam z siebie okrzyk radości. Okazało się bowiem, że część zeszytów z tej serii czytałam jeszcze za czasów podstawówki i zupełnie o tym zapomniałam, ale wystarczył rzut oka na rysunki, bym sobie przypomniała. Już się cieszę na powrót do dzieciństwa (choć treść bynajmniej dla dzieci nie jest odpowiednia w tym starym, ale jarym s-f).
Ostatnimi zdobyczami grudniowymi są książki znalezione w Świecie Książki, do którego wybrałam się z Mamą, szczęśliwą posiadaczką karty stałego klienta. Nie miałam żadnych konkretnych tytułów na myśli i obawiam się, że widać to w doborze pozycji. Na pierwszy ogień poszedł Brandon Sanderson. Tak, wiem, jestem monotematyczna. Na swoją obronę mam to, że do serii "Alcatraz kontra Bibliotekarze" przekonały mnie pozytywne opinie na wielu blogach, a także ciekawość, jak też sandersonowość wygląda w wydaniu dziecięcym. Dziś zabieram się za czytanie, recenzja już wkrótce.
Kolejną pozycją dla młodszego czytelnika (czy aby na pewno?) jest Terry Pratchett i jego "Świat kupek". Pratchetta uwielbiam, podobnie jak Sama Vimesa i całą jego rodzinę, wychodzę więc z założenia, że ulubiona książka młodego Sama musi być fascynującą lekturą. A że o kupkach? Tym lepiej i ciekawiej!
Przeskakuję teraz z fantastyki dziecięcej do poważnej fantasy dla dojrzałych czytelników. Gdyby ktoś mnie zapytał, jakie są moje ulubione cykle fantasy, to oprócz Sandersona i Tolkiena musiałabym wymienić również Tada Williamsa z jego cyklem "Pamięć, smutek i cierń". Ależ ja uwielbiałam te książki! Ciekawy świat, bohaterowie na stałe goszczący w moim sercu, starożytna magia i nadchodzący Ineluki, to wszystko w wielotomowym dziele, czy można chcieć więcej? Straciłam nadzieję, że kiedykolwiek dane będzie mi powrócić do tego świata, dlatego tym bardziej zachwycona byłam, kiedy wzrok mój padł na "Serce świata utraconego", w którym ponownie spotkamy niektóre ze znanych nam postaci, jak choćby księcia Isgrimnura, i dowiemy się, co działo się w Osten Ard po pokonaniu Inelukiego. Williams sprawił mi tym sposobem jedną z najsympatyczniejszych niespodzianek tamtego roku. Drodzy Odwiedzający, jeśli nie znanie tego cyklu, przeczytajcie koniecznie, myślę, że nie będziecie żałować.
Ostatnią z książek kupionych w Świecie Książki, po którą sięgnęłam będąc niemal przy wyjściu ze sklepu, jest "Język cierni" Leigh Bardugo. "Szóstka wron" jej autorstwa przypadła mi do gustu, "Królestwo kanciarzy" nadal przede mną, natomiast "Język cierni" to, przyznaję bez bicia, zakup wybitnie okładkowy. Całe zresztą wydanie jest przepiękne, z cudownymi ilustracjami na każdej stronie. Czytałam także pochlebne opinie o zawartości nieobrazkowej, przeczytamy zobaczymy.
Dziś Nowy Rok, początek nowego czytelniczego rozdziału w moim życiu, w który wchodzę z całkiem różnorodnymi pozycjami, mając nadzieję, że cały rok 2018 będzie równie zróżnicowany, i równie bogaty, jak ten grudniowy book haul. Czego i Wam, drodzy Odwiedzający życzę 💖
Wooow, japońskie książki! Podziwiam już za samo czytanie w obcym języku ;) Sama kiedyś trochę interesowałam się Japonią i czytałam mangi, ale jakoś nie wiadomo kiedy mi przeszło.
OdpowiedzUsuńSłyszałam o "Języku cierni" i sama bardzo jestem ciekawa tej książki :)
A mi jakoś nie chce przejść, teraz nawet bardziej, niż za czasów studenckich:)
UsuńJeśli przeczytasz "Język cierni", daj znać, jak się podobał. Ja pewnie zabiorę się za niego w przyszłym miesiącu.
Haikyuu! uwielbiam :D
OdpowiedzUsuńA pozostałe pozycje równie pyszne.
Mniam mniam:) Cieszę się, że "Haikyuu!" i Ciebie zauroczyło, nie ma to jak fajna sportowa manga, prawda?
UsuńAleż bogaty zbiór. :D Blacksad mnie prześladuje, kilka razy już go widziałam w różnych miejscach i mam szczerą ochotę sprawdzić. Haikyuu uwielbiam, ale anime, do mangi jakoś nigdy mnie nie ciągnęło. :) Dobrze czytać taki entuzjazm w przypadku Tada Williamsa, bo jak wiesz kupiłam całą tą serię za wyjątkiem najnowszego tomu... :D Ale pewnie wstrzymam się z czytaniem, bo mam teraz napięty okres na studiach i nie bardzo mam czas na takie grube, długie serie które grożą tym, że się z nich nie wygrzebię dopóki nie skończę. :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję zabrać się za opowieść o kocim detektywie już w styczniu, przekonamy się, co zacz.
UsuńCzekam z niecierpliwością na nowy sezon anime, bo już mi tęskno do tych siatkarskich głuptasów! A mangę czyta się super, może jak wyjdzie w Polsce, to warto sięgnąć?
Tad Williams może wciągnąć, oj może. Raz prawie że wyleciałam z zajęć na uniwerku, bo nie mogłam przestać czytać ^^;;;;
Mnie też tęskno do nich. :( Z mangą nie miałabym problemu żeby czytać i skanlacje, tylko jakoś wolę ich oglądać niż o nich czytać. W sumie podobnie mam z muzycznymi anime. Wolę je oglądać i słuchać tej pięknej muzyki niż czytać i sobie wyobrażać. :)
UsuńHahahaha, no to na pewno się za niego teraz nie biorę. :P