Książki z gatunku tak zwanych "młodzieżówek obyczajowych" zaczęłam czytać niedawno, mimo, że do młodzieży nie zaliczam się już od dobrych dwudziestu lat. Całe życie pochłaniały mnie fantastyczne światy i daleka przyszłość science-fiction i nawet teraz stanowią osiemdziesiąt procent literatury, którą czytam. Młodzieżówki jednak powoli, powoli na stałe zaczynają gościć na moich półkach. Zdałam sobie bowiem sprawę, że wiele z nich porusza ważne tematy związane nie tylko z dorastaniem, bo i problemy z seksualnością, i te związane ze zdrowiem psychicznym możemy w nich odnaleźć. Właściwie jedynymi książkami z gatunku ya, których unikam, są tzw. romansidła, gdzie cała fabuła to miłosne rozterki nastolatków, na co chyba jednak jestem za stara (pomijając kwestię unikania romansów w ogóle). Na szczęście książka Adama Silvery, mimo obracania się wokół problemów sercowych młodych ludzi, do nich się nie ogranicza.
"More Happy Than Not/Raczej szczęśliwy niż nie" to historia Aarona, chłopca, który zmaga się z samobójczą śmiercią ojca. Na szczęście otaczają go dobrzy koledzy z podwórka, ma przy sobie również mamę i ukochaną dziewczynę, Genevieve, które wspierają go w walce z depresją czającą się na horyzoncie. Wszystko zmienia się, gdy Genevieve wyjeżdża na obóz plastyczny, a w życiu Aarona pojawia się Thomas. To, co wydawało się oczywiste, nagle takim być przestaje i Aaron w końcu poddaje się i postanawia zapomnieć o wszystkim, co przynosi mu ból.
Opowieść Silvery, mimo że to pierwsza jego książka wydana w Polsce, jest trzecią przeczytaną przeze mnie, przez co zauważam pewien wzór w tematyce poruszanej przez autora. Silvera skupia się przede wszystkim na problemach młodych ludzi związanymi z ich seksualnością i zdrowiem psychicznym, a wszystko to skrapia często odrobiną fantastyki (tak jest tutaj, tak też było w "They Both Die At The End", której recenzja nadal czeka na napisanie).
Mój problem z książkami Silvery leży w jego bohaterach - nie potrafię ich polubić. Nie wzbudzają mojej sympatii, za to często mnie irytują, trudno też zrozumieć mi ich wybory. Z natury jestem marzycielką, ale w większości ważnych spraw mocno i logicznie stąpam po ziemi, opierając się wtedy na rozumie, nie emocjach. Bohaterowie Silvery natomiast to chodzące bomby emocjonalne. Wiem, że nie mają łatwo w życiu, nikomu nie życzę być świadkiem samobójstwa własnego rodzica, a problemy Aarona mają o wiele głębsze podłoże, niż na początek się wydaje. Niektóre jednak z zachowań chłopaka są tak irracjonalne, że trudno mi podejść do nich na chłodno i nie mieć ochoty nawrzeszczeć na niego, żeby wziął się w garść. Może dlatego właśnie najbardziej z całej plejady postaci pojawiających się w książce polubiłam Genevieve, która także podjęła wiele kiepskich decyzji, ale powody za nimi stojące są przynajmniej zrozumiałe i możliwe do wyobrażenia.
Mimo wszystkich problemów, jakie mam z bohaterami "Raczej szczęśliwy niż nie", książka poruszyła mnie emocjonalnie, a także zaskoczyła zwrotem fabularnym, który ma miejsce w drugiej połowie opowieści. I choć Aaron niekiedy doprowadzał mnie do szewskiej pasji, nie potrafiłam nie współczuć mu w jego walce z codziennością, którą tak trudno mu było zaakceptować, że zdecydował się o niej zapomnieć. Tym bardziej, że rzeczywistość pokazała, iż wymazanie wspomnień i uczuć, które tworzą to, kim naprawdę jesteś, nie jest tak naprawdę możliwe i doprowadzić może tylko do jeszcze większego cierpienia.
Myślę, że właśnie w tym tkwi siła Silvery, że każe nam postawić się w sytuacji kogoś, kto tak bardzo się od nas różni i razem z nim przejść przez piekło, by dzięki temu zdać sobie sprawę, że nawet jeśli nie do końca zrozumiemy jego sytuację i wybory, to ludzie tacy jak Aaron istnieją wokół nas i być może czekają, by wyciągnąć do nich pomocną dłoń i wesprzeć ich w walce z trudami codzienności.
tytuł: More Happy Than Not/Raczej szczęśliwy niż nie
autor: Adam Silvera
wydawnictwo: Czwarta Strona
liczba stron: 400
ocena: ★★★☆☆ 1/2
Od paru lat jest trend na YA, choć niektóre naprawdę nieudane bywały. Ale widzę, że coraz lepsze się pojawiają, więc nic dziwnego, że ludzi różnego wieku kuszą ;). Sama ostatnio parę kupiłam i sobie mini-maraton zrobię. // Polecam "Milion odsłon Tash" :)
OdpowiedzUsuńA no właśnie mam wrażenie, że książki ya przestały być tylko opowieściami o miłosnych rozterkach nastolatków i zaczęły poruszać naprawdę ważne i ciekawe tematy. "Milion odsłon Tash" jest na liście do przeczytania:)
UsuńTeż przeczytałam ją w marcu i mam bardzo mieszane uczucia. Zdaję sobie sprawę z tego, że moim głównym problemem jest to że naczytałam się mnóstwa pozytywnych recenzji, na YT tez same "ochy" i "achy" i po prostu liczyłam na jakieś cudo... no nie. Książka jest bardzo przyjemna i absolutnie nie będę nikomu wmawiać że jest do dupy - bo nie jest. czytało się fajnie, nie była infantylna ale po prostu miałam zbyt wysokie oczekiwania.
OdpowiedzUsuńSam Aaron jakoś specjalnie nie zbudził mojej sympatii i strasznie wkurzało mnie to jak robił z Thomasa geja na siłę. Ogólnie WIEM że jestem już starą babą i takie młodzieżówki nie są dla mnie ;)
No właśnie z bohaterami mam problem, bo nie poczułam do większości z nich żadnej sympatii, a przecież to podstawa tego, żeby zależało mi na ich szczęściu...
UsuńJa tam starą babą też jestem, ale od czasu do czasu lubię sobie pomłodzieżówkować XD
Po młodzieżówki raczej nie sięgam, ale ta mnie zainteresowała. Naczytałam się mnóstwo pozytywnych recenzji i dopiero Twoja mówi o tej książce w sposób bardziej wyważony. Teraz więc sama nie wiem. :) Pewnie będę miała ją w pamięci, ale raczej nie będzie to żaden priorytet.
OdpowiedzUsuńSpróbuj, może urzeknie Cię, a jeśli nawet nie, to na pewno nie będzie czas jej poświęcony czasem zmarnowanym:)
Usuń:) Jeśli chodzi o młodzieżówki, to jednak bardziej w tej chwili chcę przeczytać Marzyciela i Okrutną pieśń od Victorii Schwab. Ale potem pomyślimy może i o tym. :D
Usuń