It's alive!!! Tak można by zakrzyknąć na widok tego wpisu, którym daję znać, że żyję i mam się dobrze. Przepraszam wszystkich Odwiedzających za długą nieobecność, a jeszcze bardziej za nie odpowiadanie na Wasze komentarze. Myślałam, że luty był zakręconym miesiącem, ale okazuje się, że początek marca też obfitował w moją nieobecność w domu. Tym samym mimo bardzo dobrego okresu czytelniczego (osiem książek, a to dopiero połowa miesiąca), blogowo zapanowała susza. Mam jednak nadzieję, że od teraz wrócę do jako takiej regularności wpisowej, a także nadrobię zaległości recenzenckie, rozpoczynając poniższym wpisem.
Dużo czasu minęło, odkąd po raz ostatni sięgnęłam po książkę z gatunku science-fiction. Ta odmiana fantastyki przez dużą część czytelniczego życia należała do moich ulubionych, choć przez ostatnie parę lat to fantasy grało pierwsze skrzypce, spychając swojego bardziej futurystycznego brata w cień. O "Red Rising" Pierce'a Browna słyszałam multum na zagranicznym booktubie i wszystkie opinie były zachwycające i zachęcające, co wzbudziło we mnie ogromną chęć na przeczytanie z jednej strony, a przekorną niewiarę w jakość tej opowieści z drugiej. Mimo, że kupiłam e-booka już z ponad pół roku temu, cały czas nie mogłam się do niego zabrać, bo przecież nie może to być tak dobra książka, jak mówią! Poza tym stosik papierowych książek do przeczytania stale się powiększa, przez co e-booki czytam przede wszystkim w pracy (ciii!) i zajmuje mi to dużo więcej czasu, niż normalnie. Wreszcie jednak postanowiłam sprawdzić, o co chodzi w tych zachwytach... i po przeczytaniu, a raczej pochłonięciu pierwszego tomu trylogii już wiem i dołączam do grona fanów prozy pana Browna.
"Red Rising" to opowieść o świecie dalekiej przyszłości, w której społeczeństwo podzielone zostało ze względu na kasty określane mianem kolorów, wśród których na szczycie plasują się Złoci, a na samym dnie (dosłownie) Czerwoni. Jeden z Czerwonych z Marsa, Darrow, żyje wraz ze swoją żoną głęboko pod powierzchnią Marsa, nie zdając sobie sprawy, jak wygląda świat na powierzchni, a wszystko, co pokazuje im propaganda, jest kłamstwem, tak przerażającym, że aż niewiarygodnym. Pewne wydarzenie powoduje, że Darrow dołącza do bojowników o wolność (choć wielu nazywa ich terrorystami) i przechodząc niewyobrażalną przemianę wyrusza, by zinfiltrować społeczność Złotych i zniszczyć ich od wewnątrz.
Tak naprawdę to bardzo krótkie streszczenie fabuły nie oddaje niesamowitego świata, jaki stworzył Pierce Brown. Byłam pod ogromnym wrażeniem sugestywności, z jaką oddał autor różne warstwy społeczeństwa. Wydarzenia w głębinach pod powierzchnią Marsa duszą atmosferą gorąca, smrodu i potu Czerwonych, Szkoła dla Złotych przytłacza okrucieństwem i cierpieniem. Futurystyczny świat Browna nie jest dla ludzi o słabych sercach, jeden drobny krok w bok, jedno zejście z linii, po której dany kolor może się poruszać, prowadzi do śmierci. I choć pisarz wykorzystuje motywy znane nam z literatury fantastycznej (zróżnicowanie klasowe i wiążące się z tym niesprawiedliwości, szkołę, której celem jest wyłonienie najsilniejszych, rebelię ciemiężonych), łączy je niezwykle sprawnym warsztatem w opowieść, od której nie można się oderwać. Aż nie chce się wierzyć, że to debiutancka powieść!
Oczywiście nie sposób tutaj nie wspomnieć o głównym bohaterze. Darrow to postać łącząca w sobie wiele przeciwstawnych uczuć: głęboko kochający, a równocześnie o nienawiści tak gorącej, że aż parzy; pragnący sprawiedliwości, a równocześnie dopuszczający się zbrodni; młodzieńczo impulsywny, a równocześnie cierpliwy, gdy zachodzi taka potrzeba. Na kartach książki występuje wiele interesujących postaci, ale Brown ewidentnie skupił cały swój kunszt na stworzeniu Darrowa. Powstał dzięki temu bohater, który jak żaden od bardzo dawna zaintrygował mnie i zmusił do poszerzenia listy literackich ulubieńców.
Nie czytałam polskiego przekładu, nie wiem więc, jak pod względem literackim prezentuje się ta książka w Polsce, jednak oryginał jest napisany świetnym językiem, bardzo dosadnym w niektórych momentach, a mimo to potrafiącym przyjąć lekką poetycką nutę, gdy trzeba. Motyw pieśni, którą śpiewa żona Darrowa, a potem pojawia się ona w ustach zupełnie niespodziewanej osoby, to mój osobisty ulubieniec (muzyczne zboczenie, które zawsze dodaje +10 do każdej opowieści).
Jedna uwaga - książka jest brutalna, tak jak i świat, w którym toczy się historia. Jeśli przeszkadza Ci krew lejąca się nie raz i nie dwa strumieniami, morderstwo, wspomnienia tortur i przemocy, zastanów się dwa razy, zanim weźmiesz "Red Rising" do ręki. Osobiście uważam jednak, że bez tego okrucieństwa świat Złotych i Czerwonych byłby po prostu mniej wiarygodny, a postępowanie i decyzje bohaterów straciłyby sens.
"Red Rising" przeczytałam na Kindlu, ale natychmiast po skończeniu zamówiłam wersję papierową zarówno tego pierwszego, jak i pozostałych dwóch tomów trylogii. I tu informacja dla tych, którzy zainteresowani są wersją angielską: wszystkie trzy książki można zamówić w Empiku, ale zupełnie się to nie opłaca w porównaniu z zamówieniem z bookdepository, na której to stronie całość kosztowała mnie 85zł, podczas gdy Empik życzy sobie za trylogię ponad 120zł. Dla prawie czterdziestu złotych różnicy stanowczo wolę poczekać dwa tygodnie na dostawę.
Podsumowując, "Red Rising" jest książką dla każdego, kto od podróży międzygwiezdnych i międzygalaktycznych wojen woli fantastykę naukową skupiającą się na społeczeństwie, jego strukturze i destabilizacji, dla czytelników lubiących niebanalne i niejednowymiarowe postaci, a także dla wszystkich wielbicieli szybkiej akcji i niespodziewanych zwrotów fabuły.
tytuł: Red Rising
autor: Pierce Brown
cykl: Red Rising
wydawnictwo: Hodder & Stoughton General Division
liczba stron: 400
ocena: ★★★★☆ 1/4
oo wygląda super, na pewno się zapoznam :) dawno nie czytałam żadnego społecznego sf
OdpowiedzUsuńPolecam! Ciekawa jestem, jak Ci się spodoba:)
UsuńTeż się nasłuchałam tych mega pozytywnych opinii na booktubie, i przez to bardzo ostrożnie podchodzę do tej pozycji.
OdpowiedzUsuńPo twojej recenzji, może jednak się przełamię i kiedyś po Red Rising sięgnę, bo tutaj nie brzmi to źle ;)
Również nie wierzyłam, że może być tak dobrze, jak większość mówi, na szczęście okazało się, że jednak może:)
UsuńKusi mnie już od pewnego czasu :).
OdpowiedzUsuńJeśli kusi, to trzeba dać się w końcu skusić;)
Usuń