Gwiezdne Wojny towarzyszą mi od wczesnego dzieciństwa, kiedy to w wypożyczalni kaset wideo dorwałyśmy z siostrą Nową Nadzieję, po oglądnięciu której już nic nie było takie same. Niedługo potem zobaczyłam Imperium Kontratakuje, które do dnia dzisiejszego pozostaje moim ulubionym filmem w całym gwiezdnowojnowym uniwersum. Byłam w kinie, kiedy w latach dziewięćdziesiątych weszła na ekrany zremasterowana oryginalna trylogia, przeżyłam rozczarowanie, jakim były prequele, a obecnie ekscytuję się najnowszymi historiami o odległej galaktyce. Pamiętam, jak szczęśliwa byłam idąc na Przebudzenie Mocy, i jak szczęśliwa wyszłam z kina po Rogue One. Najnowsza trylogia nie jest pozbawiona wad i mimo całego mojego uwielbienia dla Gwiezdnych Wojen jestem w stanie je dostrzec i skrytykować. Równocześnie jednak jestem również typem fana, którego cieszą małe rzeczy, i to, że mogę zobaczyć na wielkim ekranie nieśmiertelne "Dawno, dawno temu w odległej galaktyce..." i usłyszeć niesamowitą ścieżkę dźwiękową Johna Williamsa wystarczy, bym chodziła cały dzień jak po chmurach.
Idąc na Gwiezdne Wojny: Ostatniego Jedi przepełniało mnie zarówno podekscytowanie, jak i obawa. Starałam się unikać spoilerów, ale od medialnego szumu nie łatwo się odgrodzić. Słyszałam więc o tym, że fani oryginalnej trylogii są zawiedzeni, że film jest niekonsekwentny, że Luke nie jest przedstawiony tak, jak powinien. Po wyjściu z kina mogę zgodzić się z niektórymi opiniami krytycznymi, równocześnie jednak znalazłam w filmie wiele z tego, co najbardziej w Gwiezdnych Wojnach lubię. Poniżej zamieszczam moją opinię, a tych, którzy jeszcze na filmie nie byli (są tacy? mam wrażenie, że byłam ostatnią z moich znajomych, którzy wreszcie się w kinie znaleźli) ostrzegam, że czytają na własną odpowiedzialność, gdyż spoilerów będzie cała masa. Gotowi?
Zacznę od minusów, których było sporo, choć na szczęście nie przeważały nad plusami.
- Cała historia z szukaniem hackera była zupełnie niepotrzebna. I nie mam tu na myśli wątku Finna i Rose, bo akurat zupełnie mi nie przeszkadzał. Rose była postacią sympatyczną, a choć chciałabym, żeby Finn wreszcie stał się kimś więcej niż tylko komediowym przerywnikiem, mieli parę całkiem słodkich momentów. Za to postać DJa była zupełnie chybiona i choćbym nie wiem jak lubiła Benicio del Toro, tym razem tylko mnie denerwował. Cały wątek był średnio rozwiązany, a akcja w kasynie mnie wynudziła, szczerze mówiąc.
- Snoke to porażka. Nawet nie sama postać, bo Andy Serkis wykonał kawał świetnej roboty, by wykreować tę postać, zarówno mimiką, jak i głosem. Chodzi mi raczej o fakt, że scenarzysta stworzył istotę niby przepotężną (zakładam, że taką miała być, choć właściwie nic o nim nie wiemy, co również jest sporym minusem), która potrafi manipulować Mocą w stopniu do tej pory niespotykanym, która przechwala się, jak to czyta w myślach swojego ucznia, a która nie potrafi zorientować się, że coś dziwnego dzieje się z leżącym obok mieczem świetlnym i ginie w idiotyczny sposób.
- Hux. Z jednej strony go lubię, taki szurnięty przydupas i lizus z manią wielkości. Z drugiej strony to postać niemal slapstikowa, której właściwie niewiele wychodzi poza byciem powodem do śmiechu.
- Jakim sposobem First Order zniszczył Republikę i opanował niemal całą Galaktykę, mając u władzy Snoke'a, którego jak widać całkiem łatwo sprzątnąć, Huxa, z którego śmieją się jego podwładni, i Kylo Rena, który jest cool i w ogóle, ale równocześnie straszny z niego emo z problemami z samokontrolą?
- Dlaczego, ach dlaczego Kapitan Phasma w ogóle wróciła w tej odsłonie po to tylko, żeby być na ekranie parę minut i zostać pokonaną przez Finna??? Miałam nadzieję, że będzie czymś więcej, niż tylko powodem uszczuplenia portfeli rodziców małych fanów. To chyba postać o najbardziej niewykorzystanym potencjale w całej sadze.
Na szczęście po tej liście krytycznych uwag przyszła kolej na zachwyty.
- Luke, Rey i Kylo. Opowieść o losach tej trójki powinna być głównym motywem całego filmu, nawet kosztem pozostałych postaci pobocznych. Za każdym razem, gdy na ekranie pojawiali się Luke i Rey, moje fanowskie serduszko pikało z radości. Historia Luke'a i Bena była jak nóż w serce, tyle cierpienia i śmierci z powodu głupiej niemal-decyzji starszego Skywalkera. I wreszcie Kylo i Rey, tak od siebie różni i równocześnie tak do siebie podobni. Zarówno Daisy Ridley, jak i Adam Driver dali z siebie wszystko i byli obok Luke'a najjaśniejszymi (w przypadku Kylo najciemniejszymi?) punktami filmu.
- Yoda! Nie spodziewałam się go w ogóle, tym większe i milsze zaskoczenie mi sprawił. I czy mi się wydaje, czy użyli w jego przypadku efektów praktycznych, a nie CGI? W każdym bądź razie scenę z podpaleniem drzewa w świątyni Jedi oglądałam z wielkim uśmiechem na ustach.
- Jak chyba każdy wielbiciel Gwiezdnych Wojen rozwijam fanowskie skrzydła za każdym razem, gdy na ekranie pojawia się miecz świetlny, a gdy dodatkowo użyty jest w walce, to już w ogóle trudno mi nad sobą zapanować. Pojedynków nie było w Ostatnim Jedi zbyt wiele, ale podobał mi się sposób, w jaki były kręcone: żadnych szalonych choreografii w stylu Mrocznego Widma, gdzie machali mieczami jak najęci z bardzo małym skutkiem, tylko porządna, pozbawiona może wielkich fajerwerków, ale bardziej przez to rzeczywista walka w stylu oryginalnej trylogii. A już walka Rey i Kylo z czerwonymi strażnikami Snoke'a to istny majstersztyk.
- Za każdym razem, gdy na ekranie pojawiała się Leia, w oczach kręciły mi się łzy smutku. Carrie Fisher jako generał Ruchu Oporu, przygarbiona pod ciężarem śmierci swoich żołnierzy, jako Leia - matka Bena, który do tych śmierci się przyczynił... Świadomość, że już jej nie ma, przygnębia mnie okropnie.
- Luke i Leia! Przy akompaniamencie jednego z moich ulubionych motywów muzycznych Johna Williamsa!! Ich spotkanie, ta nostalgiczna chwila, w której brat i siostra w paru słowach przekazują wszystko, co chcieli powiedzieć przez te wszystkie lata, to jeden z moich ulubionych momentów filmu.
- Nie mogę nie wspomnieć o muzyce. Raz jeszcze John Williams pokazał, że jest mistrzem wielkich, orkiestrowych motywów, których nie sposób zapomnieć (patrzę tu na was, ścieżki do filmów Marvela!).
- Bitwy w kosmosie, bitwy na planecie, gdzie by nie były, jestem za! Znam osoby, które ten akurat aspekt filmów s-f i fantasy nuży, dla mnie jednak niezwykłe efekty specjalne w połączeniu ze świetną ścieżką dźwiękową (wiele motywów z oryginalnej trylogii to dodatkowy plus) i ogólną dramaturgią bitewną to jest to.
- Ostatni Jedi miał sporo scenek humorystycznych i więcej jeszcze takich dialogów, i choć mam wrażenie, że istnieje teraz taki trend (rozpoczęty z pewnością przez filmy Marvela), że musi być wesoło, że zbyt dużo powagi zniechęci widzów (nieprawda), przyznaję bez bicia, nie raz i nie dwa uśmiechnęłam się przy niektórych hasełkach, wychodzących z ust a to Rey, a to Luke'a.
- Do kolekcji ulubionych scen dołączyła króciutka rozmowa między Leią a Holdo przed tym, jak admirał postanowiła zostać na statku do końca. Ciekawe, jaka historia je łączyła, jak rozpoczęła się ich znajomość i przyjaźń.
- Prawda o rodzicach Rey. Twórcy Ostatniego Jedi odważnie postanowili przeciwstawić się fanowskim teoriom o niesamowitym rodowodzie dziewczyny, stwierdzając, że jej rodzice byli nikim. Moment, w którym Rey przytakuje Kylo, że o tym wiedziała, tylko nie chciała tego przyjąć do wiadomości, przyprawił mnie o ciarki.
Tu zakończę, choć planuję iść na film jeszcze raz i na pewno wyłapię więcej rzeczy, które mi się spodobały (a pewnie również parę, które dołączą do tych nielubianych). Jak napisałam na początku wpisu, Gwiezdne Wojny towarzyszą mi od bardzo dawna i mimo, że żadna z nowszych części nie dorównała jak na razie Imperium Kontratakuje, myślę, że będą towarzyszyć jeszcze bardzo długo.
Drodzy Odwiedzający, jeśli znajdują się wśród Was wielbiciele kosmicznej sagi, dajcie znać, jak Wasze wrażenia po filmie, w których punktach się ze mną zgadzacie, a gdzie nasze opinie się różnią. Z chęcią poczytam o Waszych przemyśleniach o najnowszej odsłonie kosmicznej sagi.
Takie odskocznie to ja lubię ;)
OdpowiedzUsuńMuszę przyznać, że mam małą obsesję na temat tego filmu. Byłam na nim trzy razy i za każdym razem podobał mi się coraz bardzie;) Uwaga, dalej będzie spojlerowo.
Chociaż nawet zgadzam się z krytyką wątku kasyna i poszukiwania hakera, to doceniam to jak jego zakończenie(moim zdaniem) pasuje do innych wątków. Też byłam rozczarowana ilością Kapitan Phasmy i czarnej wersji BB8, która była tak reklamowana, a pojawiła się może przez 20 sekund.
Kylo Ren i Rey <3 Ich wątek jest jak dla mnie majstersztykiem a w połączeniu z wątkiem Luke'a to już w ogóle <3 Jest to powód dla którego mam ochotę oglądać ten film bez końca.
Mi też bardzo podobało się to kim okazali się rodzice Rey :D Ale z tego samego powodu bardzo podobał mi się również wątek Snoke'a. Nikt się chyba tego nie spodziewał i jak dla mnie było to świetne zagranie ze strony twórców.
I oczywiście wizualnie i muzycznie ten film po prostu mnie zachwyca<3
Ogólnie rzecz biorąc, to nie mogę doczekać się IX części, chociaż mam obawy, że nie spełni moich bardzo wysokich oczekiwań. Bardzo mnie zastanawia jak rozwiążą wątek Lei :(, oby zrobili to w jakiś rozsądny sposób.
Ho ho, trzy razy to rzeczywiście lekka obsesja! Popieram :)
UsuńJeśli chodzi o Snoke'a, to jak najbardziej nie miałam problemu z tym, że zginął. Natomiast sposób, w jaki do tego doszło jest dla mnie taki trochę bez sensu w stosunku do tego, co potrafił (ponoć, bo właściwie to niewiele widzieliśmy).
Muzyka Johna Williamsa to bez wątpienia coś, bez czego Gwiezdne Wojny nie byłyby Gwiezdnymi Wojnami <3
Zatrzymałam się na sześciu "podstawowych" filmach i jakoś nie mogę się zebrać, żeby obejrzeć te nowe. Tym bardziej, że nim się obejrzałam, to zrobiło się ich już jakoś dużo :D
OdpowiedzUsuńCóż mogę powiedzieć, warto zobaczyć, w jakim kierunku poszły (wg mnie w stanowczo lepszymi niż prequele!), jacy są nowi bohaterowie, jak potoczyły się losy gwiezdnego świata. Dlatego mam nadzieję, że jednak się zbierzesz i zobaczysz, chociażby po to, żeby wspólnie pofangirlować tudzież pohejtować ;P
Usuń