poniedziałek, 16 lipca 2018

Polski thriller medyczny? Zawsze musi być ten pierwszy raz - Thomas Arnold "Horyzont umysłu"

   Od kiedy założyłam bloga, o wiele częściej zdarza mi się czytać książki z gatunków innych niż moja ukochana fantastyka. Właściwie jedynym rodzajem literackim, który jeszcze się tu nie pojawił i nikła jest nadzieja, że kiedyś się pojawi, jest romans. Ostatnimi czasy wpadło za to w moje ręce sporo kryminałów i thrillerów, bo była i "Kobieta w oknie", i "Nocny film", a z polskich utworów "Negatyw" Szymańczaka. Tym razem, dzięki uprzejmości autora, zmierzyłam się z thrillerem medycznym, po który to gatunek ostatni raz sięgnęłam za czasów licealnych, kiedy to zaczytywałam się w "Śpiączce" czy "Mózgu" Robina Cooka. Zmierzyłam się i wyszłam z tej potyczki przyjemnie zaskoczona.

   "Horyzont umysłu" Thomasa Arnolda, polskiego pisarza pochodzącego z Rybnika, dzieje się w zupełnie niepolskich realiach, bo w Cleveland w Stanach Zjednoczonych. Wypadek samochodowy znanego prawnika i jego żony uruchamia lawinę zdarzeń, z którą przyjdzie zmierzyć się detektywowi Davidowi Rossowi i jego współpracownikom. Sprawa wydawałoby się zupełnie przeciętna zatacza coraz szersze kręgi, przez miejscowy szpital i klinikę do ogromnego koncernu farmaceutycznego, mającego dziwne powiązania z zagranicznymi, szemranymi biznesami włącznie. Oj, napracuje się Ross, napracuje, i nie wyjdzie z tej przygody bez szwanku na ciele i duszy.

   Przed rozpoczęciem czytania byłam nastawiona do "Horyzontu" umiarkowanie optymistycznie z lekką nutką obawy. Thriller jest bowiem gatunkiem, który bardzo lubię, ale który bardzo często nie spełnia pokładanych w nim nadziei. Tutaj na dodatek mamy do czynienia nie dość, że ze specyficzną jego odmianą, to jeszcze polskiego autora, o którym wcześniej nie słyszałam i którego poznałam dzięki jego akcji na mediach społecznościowych dotyczącej poszukiwania recenzentów. Zaczęłam więc czytać tę opowieść ostrożnie i nie nastawiając się na wiele. Jakże miło się rozczarowałam! Nie jest to książka idealna, bynajmniej, ale przy czytaniu bawiłam się naprawdę nieźle i udowodniła, że thriller medyczny w polskim wykonaniu też może być kawałem niezłej literatury.

   Co przemawia na plus tej pozycji? Przede wszystkim bardzo sprawne pióro pisarza. Widać, że Thomas Arnold ma przede wszystkim smykałkę do naturalnie brzmiących i zaskakująco zabawnych dialogów, a mimo to opisy sytuacji i okoliczności nie są u niego potraktowane po macoszemu. Wiecie, jak to jest, gdy książka opiera się na samych niemal dialogach, a tło akcji to dwie linijki na doczepkę, żeby nie było? Tutaj na szczęście przez większość książki panuje między nimi równowaga, dzięki czemu łatwo wyobrazić sobie otoczkę dziejącej się akcji, równocześnie poznając bohaterów, kim są i jakie motywacje nimi kierują.

   Nie można również przyczepić się do fabuły, która rozwija się logicznie, a przy tym ma parę zaskakujących zwrotów. Nie czytałam pozostałych książek pana Arnolda, lecz te parę nawiązań, które pojawiają się to tu, to tam, na szczęście nie przeszkadzały mi w zrozumieniu, co się dzieje. Dla wielbicieli przygód detektywa Rossa natomiast na pewno będą one dodatkowym, przyjemnym smaczkiem.

   W "Horyzoncie" wreszcie mamy do czynienia z detektywem, który nie jest rozwiedziony, nie ma problemów wychowawczych z nastoletnimi dziećmi, a przede wszystkim nie chleje alkoholu w każdej wolnej chwili. Co więcej, David Ross nie jest również nieomylnym supermanem, nie raz i nie dwa chwytałam się za głowę w odpowiedzi na głupie błędy, które popełniał w trakcie trwania śledztwa. Bardzo to było ludzkie i naturalne, a że obawiałam się niekiedy o pomyślne rozwiązanie sprawy, to inna para kaloszy.

   Żeby nie było, minusów też parę znalazłam. Po pierwsze autor powinien w moim odczuciu popracować nieco nad prowadzeniem narracji. Jeżeli rozdział czy podrozdział poświęcony jest konkretnej osobie, to niech tak będzie przez cały czas jego trwania. Tymczasem w "Horyzoncie" wielokrotnie miało miejsce przeniesienie perspektywy narracyjnej z bohatera na jego rozmówcę na parę linijek, bez chociażby oddzielenia ich akapitem. Myślałam sobie wtedy, że lepiej by było, gdyby pisarz posłużył się narratorem wszechwiedzącym, dzięki czemu uniknąłby tych rażących zmian.

   Po drugie, gdzieś tak od dwóch trzecich książki rozwój fabuły przyspieszył na rzecz akcji, pozostawiając w tyle logikę. Wydarzenia działy się jedno po drugim, oby szybciej i efektowniej, a ja łapałam się na tym, że zaczyna mnie to męczyć, że chciałabym więcej wiedzieć na temat tego, jak i dlaczego dzieje się to, co się dzieje. Samo zakończenie, choć dosyć zaskakujące, ucierpiało na swojej skrótowości. Ot, zdarzyło się coś, potem wszyscy podają sobie ręce, a ostatnie cztery strony, które miały w zamyśle zszokować czytelnika, mnie i owszem, zaskoczyły, ale efektu "wow" nie było.

   Cieszę się, że dostałam tę książkę do zrecenzowania, bo prawdopodobnie nigdy bym po nią sama nie sięgnęła i sporo bym przez to straciła. Thomas Arnold zapewnił mi parę godzin dobrej zabawy, bardziej nawet sensacyjnej niż thrillerowej, z czym zresztą nie mam problemów. I choć nie mogę powiedzieć, że jakoś specjalnie polubiłam bohaterów "Horyzontu umysłu", to z pewnością nie miałabym nic przeciwko ponownemu z nimi spotkaniu.


tytuł: Horyzont umysłu
autor: Thomas Arnold
wydawnictwo: Wydawnictwo Vectra
liczba stron: 416


ocena: ★★★☆☆ 1/2

18 komentarzy:

  1. Nie czytałam i jakoś nie ciągnie mnie do tej książki :) Pozdrawiam :) www.wspolczesnabiblioteka.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie każdego musi ciągnąć do każdej książki;)

      Usuń
  2. Ooo najbardziej zaciekawił mnie ten Rybnik :) bo mieszkam obok :D miło czytać, że polscy autorzy dobrze sobie radzą w tym gatunku :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też jestem z pobliskich terenów, więc i u mnie był to dodatkowy plusik:)

      Usuń
  3. Czekam na swój egzemplarz tej książki i mam nadzieję, że będę zadowolona z lektury. 😊

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że na pewno nie będziesz zawiedziona, a to najważniejsze!;P

      Usuń
  4. Kiedy ja ostatnio czytałam jakiś thriller medyczny... To było pewnie jeszcze w epoce kamienia łupanego. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawdopodobnie czytałyśmy razem, czekając na mężczyzn wracających z polowania;P

      Usuń
  5. Nie przepadam jakoś bardzo za thrillerami ale dobrze wiedzieć że Polacy też piszą dobre książki tego gatunku :) Dialogi bardzo na plus, zauważyłam że często autorzy nie mogą znaleźć złotego środka między drętwymi kwestiami a za bardzo luzackimi :p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Byłam podobnie zdziwiona, gdy zobaczyłam, z jakiego gatunku to książka. Dobrze, Polacy nie gęsi i żaden gatunek im nie obcy:)

      Usuń
  6. U siebie mam thriller medyczny Błażeja Przygodzkiego i też jestem mega ciekawa, jak to wyszło Polakowi :D
    Ogólnie kocham ten gatunek i moją najdroższą Tess Gerrtisen <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeczytaj i podziel się wrażeniami, bo ja thrillery medyczne czytam baaaardzo rzadko, więc zdanie specjalistki na pewno więcej wniesie w dyskusję o tym gatunku na gruncie polskim:)

      Usuń
  7. Okładka niczym z horroru... na prawdę :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. OwszemXD Tak też starałam się robić zdjęcia, bo aż sama się o mroczność prosi^_^

      Usuń
  8. W wolnym czasie przeczytam 😉

    OdpowiedzUsuń
  9. Lubię thrillery, więc możliwe, że się skuszę.

    OdpowiedzUsuń