piątek, 3 listopada 2017

Sandersonowy natłok myślowy - Brandon Sanderson "The Way of Kings/Droga królów"

   Drodzy Czytelnicy i Czytelniczki, proszę zaopatrzyć się w kawkę tudzież herbatkę, ciepły kocyk i ewentualnie kota, gdyż przed nami długi, długi wpis, będący mniej recenzją, a bardziej subiektywnymi przemyśleniami, niepochamowanym słowotokiem i ogólnym fangirlizmem. Gotowi? To zaczynam.

   Niekwestionowanym królem fantasy jest dla mnie Tolkien. Uważam jego twórczość nie tylko za wyznacznik tego, co w fantastyce najlepsze, ale również za świetne pisarstwo wychodzące daleko poza gatunek, w którym tworzył. Przez wiele, wiele lat żadna książka nie zbliżyła się nawet do poziomu emocji, które wzbudziła we mnie wędrówka Froda i Sama. Szczerze mówiąc, uważałam, że nigdy nie przeczytam już nic, co zawładnęło by moją wyobraźnią w takim stopniu jak historia Pierścienia. Na szczęście się myliłam i z wielką radością to przyznaję.

    W 2014 roku po raz pierwszy sięgnęłam po książkę autora, o którym do tej pory jakimś cudem nie słyszałam i o którym nie wiedziałam nic poza tym, że na swoim koncie ma multum grubych tomiszczy fantastycznych. Jak to ja, zamiast zacząć od początku, rozpoczęłam moją przygodę z Brandonem Sandersonem od środka, ale za to ambitnie. „The Way of Kings” to opasła, ponad tysiąc dwustu stronnicowa cegła, która pochłonęła mnie całkowicie w takim stopniu, że przeczytałam ją w dwa dni, by zaraz sięgnąć po „Words of Radiance”, drugą, równie ogromną część. Od tego czasu przeczytałam obie części z Archiwum Burzowego Światła parokrotnie, również po polsku (choć stanowczo preferuję wersję angielską, gdyż w tłumaczeniu polskim jest parę „kwiatków”, które mnie okropnie rażą).

   Tym oto sposobem dochodzimy do listopada 2017 roku, kiedy to moje biedne, spragnione serce doczekało się trzeciej części dziesięcio (ponoć) tomowego cyklu, pod tytułem „Oathbringer”. Do premiery zostały już tylko dwa tygodnie, książkę oczywiście zamówiłam z pół roku temu. W ramach oczekiwania postanowiłam przeczytać ponownie zarówno „Drogę królów”, jak i „Słowa światłości”. Raz, żeby sobie przypomnieć fabułę (a jest co przypominać!), dwa, żeby ponownie wejść w niesamowity świat wyobraźni Sandersona.

   Dziś skończyłam „The Way of Kings” w pięknej, wydanej w UK dwutomowej wersji i postanowiłam podzielić się swoimi odczuciami i wrażeniami. Nie będzie to tak pełna recenzja, jaką aż płonę, żeby napisać, ponieważ chciałabym uniknąć spoilerów fabularnych dla tych, którzy jeszcze książki przeczytać okazji nie mieli. Skupię się raczej na świecie i bohaterach, a jest to, co wszyscy wielbiciele twórczości Sandersona mogą potwierdzić, temat rzeka.

Świat

   Z ręką na sercu przyznaję – jestem zazdrosna o wyobraźnię Sandersona. Jak temu człowiekowi mieszczą się w głowie te wszystkie światy i te niezwykłe systemy magiczne, no jak?


   Czytałam kiedyś książkę, której autorka stwierdziła chyba, że po co się wysilać, skoro można „stworzyć” fantastyczną rzeczywistość poprzez nadanie znanym nam istotom i zjawiskom dziwnych nazw. Rozciągnęła tym sposobem przed czytelnikiem wizję „niezwykłego” świata, zapełnionego bzykami śpiewającymi wśród grzdów i narowistymi biechniakami ujeżdżanymi przez dzielnych krędziołków (inwencja twórcza moja, bo nie pamiętam i nie chcę pamiętać). Czytało się to to okropnie, wtórne to było i mdłe aż do bólu.

   U Sandersona jest to nie do pomyślenia. Jego cosmere zapełnione jest planetami, z których każda jest inna, a Roshar – świat „Drogi królów” króluje wśród nich swoją niezwykłością. Wyobraźmy sobie bowiem podmorskie krainy z długimi, falującymi wodorostami, chowającymi się i wychylającymi ukwiałami, malutkimi krabami i skorupiakami, a potem przenieśmy to wszystko na ląd. Otrzymujemy świat o niezwykłym kolorycie, z trawą chowającą się w ziemi w celu uniknięcia zdeptania, z ogromnymi stawonogami zamiast zwierząt pociągowych, z latającymi węgorzami. Co więcej, jedyna kraina, której flora i fauna przypomina tę naszą, ziemską, uważana jest za niezwykłą, wręcz dziwaczną i nienaturalną. Wszystko to opisane jest w niezwykle plastyczny, przemawiający do wyobraźni sposób, dzięki czemu wyobrażenie sobie ogromnego stwora kryjącego się wśród Strzaskanych Równin przychodziło mi równie łatwo, co przywołanie obrazu karalucha, brrr.

   Nie można również nie wspomnieć o sprenach, maleńkich istotach będących fizyczną manifestacją żywiołów (np. ogniospreny, wiatrospreny), uczuć (np. honorspreny), a nawet ran czy śmierci. Raczej wrażenia niż istoty myślące, spreny towarzyszą ludziom i wydarzeniom i nikt nie pomyśli, że mogą być czymś więcej (spoiler – mogą).

Mitologia i magia

   Sanderson znany jest jako twórca skomplikowanych i fascynujących systemów magicznych. Nie inaczej jest w przypadku „Drogi królów”, jest to jednak temat tak obszerny, że nie będę się w niego zbytnio zagłębiać, bo żeby go naprawdę poznać i zrozumieć, trzeba wyżej wymienioną pozycję przeczytać. Powiem tylko tyle: to, czego potrafią dokonać bohaterowie dzięki Wiązaniu Mocy, jest niesamowite, Ostrza Odprysku fizycznie przecinające rzeczy nieożywione i w niewytłumaczalny sposób „przecinające” duszę istot żywych są niezwykłe, a Pancerze, których posiadacze są niemal niepokonani w walce, godne swojej sławy. Niezwykle ciekawe są również kamienie Nadające Duszę (odmawiam używania słowa Duszniki, które pojawia się w polskiej wersji), dzięki którym powstają nie tylko drobne przedmioty użytku codziennego, ale wręcz całe obozy – miasta na Strzaskanych Równinach.

   Nie zapominajmy również o Przynoszących Pustkę (podobnie jak w przypadku Duszników, na słowo Pustkowce dostaję dreszczy), mitycznych stworach przynoszących zniszczenie i śmierć, które według legend zostały pokonane przez Świetlistych Rycerzy, a które w rzeczywistości nie zniknęły z Rosharu i … proszę sobie doczytać, mnie ujawnienie prawdy o nich zaskoczyło i nie chcę psuć przyjemności tego odkrycia przez niebaczne zaspoilerowanie.

Bohaterowie

   Z góry przepraszam za tę część wpisu, moja miłość do bohaterów „Drogi królów” jest zbyt wielka, by dało się ją ująć w koherentne zdania. Nie chcę również zdradzić zbyt wiele o fabule, która w dużej mierze rozwija się poprzez wybory i działania głównych postaci książki, proszę się więc nie dziwić, jeśli wyjdzie z tego pomieszanie z poplątaniem.

   Archiwum Burzowego Światła przewidziane jest na dziesięć tomów i, jak łatwo się domyśleć, ilość postaci przewijających się przez książki będzie ogromna. W samej „Drodze królów” mamy kilku (kilkunastu, jeśli liczyć wszelkiego rodzaju interludia) bohaterów z rozdziałami im poświęconymi. Główną trójkę stanowią: Kaladin, Ciemnooki oszczepnik, niewolnik, wreszcie członek drużyny mostowych; Shallan Davar, Jasnooka dziewczyna o niezwykłych zdolnościach malarskich i mrocznym sekrecie; Dalinar Kholin, jeden z dziesięciu Arcyksiążąt – najpotężniejszych ludzi w Alethkarze, jeśli nie na całym Rosharze, który zmaga się zarówno z pozostałymi książętami, jak i z własnym umysłem i wizjami, które go dręczą podczas arcyburz. Ta trójka ma do odegrania największą rolę w nadchodzących wydarzeniach i to na nich skupia się uwaga pisarza i czytelników.

 Ktoś musi zacząć. Ktoś musi wystąpić naprzód i zrobić to co jest właściwe, ponieważ jest właściwe. Jeśli nikt nie zacznie, to nikt nie może podążyć za nim.

   Nie będę pisała nic o historii Kaladina, powiem tylko tak – los nie daje chłopakowi chwili odpoczynku. Gdy wydaje się, że już gorzej być nie może, okazuje się, że przeznaczenie ma w zapasie jeszcze wiele kłód do rzucenia mu pod nogi. Kaladin to ciekawa postać, z jednej strony młodzieniec wykształcony (na tyle, na ile to możliwe w przypadku Ciemnookich), który zostałby chirurgiem, gdyby nie wojna i ludzka nienawiść; z drugiej strony oszczepnik, jakiego świat nie widział, obdarzony instynktem przetrwania i pomysłowością pozwalającą mu na trzymanie się życia mimo przeciwności. Równocześnie jest chłopakiem niezwykle wrażliwym, walczącym z depresją, a nawet myślami samobójczymi. To, w jaki sposób dba o swoich towarzyszy, jego chęć niesienia pomocy każdemu źle potraktowanemu przez los, sprawiły, że zakochałam się w nim na zabój. A ostatnie parę rozdziałów poświęconych jemu i Dalinarowi czytałam z wypiekami na twarzy i obgryzionymi z nerwów paznokciami.

Twierdzę, że żadne osiągnięcie nie ma tak wielkiej wagi jak droga, która do niego prowadziła. Nie jesteśmy istotami celu. To podróż nas kształtuje.

   Shallan, mimo bycia Jasnooką, a więc osobą uprzywilejowaną w społeczeństwie Alethich, pod pewnymi względami ma sytuację równie ciężką. To, co zaplanowała razem z braćmi, żeby uratować swój ród, ciąży jej na sumieniu, ale nie pozwala sobie na poddanie się zwątpieniu i wątpliwościom. Osóbka inteligentna, sprytna i zadziwiająco (jak na swoje wychowanie i dzieciństwo) silna psychicznie – Shallan nie poddaje się i nie zbacza z raz obranego celu i trudno jej za to nie szanować. Rysunki z jej notatnika ozdabiają całą „Drogę królów” i odgrywają ważną rolę w rozwoju fabuły, pozwalając Shallan dostrzec świat, z którego istnienia niewielu zdaje sobie sprawę. W pierwszym tomie cyklu odgrywa nieco mniejszą rolę niż Kaladin i Dalinar, ale w drugim staje się centralną postacią w walce z nadchodzącym nieszczęściem.

Nigdy nie oczekuj od ludzi poświęcenia, którego sam byś nie podjął. Nigdy nie każ im walczyć w warunkach, w których sam odmówiłbyś walki. Nigdy nie proś człowieka, by dopuścił się czynu, którym nie splamiłbyś swoich rąk.

   Dochodzimy wreszcie do Dalinara, którego ubóstwiam całym moim rozfantazjowanym serduchem. Nie wiem, co bardziej lubię w tej postaci, czy to, że jest jedynym z Arcyksiążąt kierującym się kodeksem honorowym, o którym większość zapomniała, czy jego dobroć i szlachetność. A może niesamowitą i rzadko w książkach fantasy spotykaną mocną i ciepłą więź, jaka łączy go z jego synami, Adolinem i Renarinem? Umiejętność przyznania się do błędu? Niegodzenie się na niesprawiedliwość i nieczułość w stosunku do tych o niższej pozycji społecznej? Może po prostu uwielbiam go za to wszystko na raz. Swoją drogą, z powyższego opisu wyłania się człowiek bez skazy, a przez to nudny i mało prawdziwy. Nic bardziej mylnego! Dalinar nie potrafi sobie poradzić z wizjami, które nachodzą go podczas arcyburz, polityk również z niego nie najlepszy, choć w przeciwieństwie do czasów młodości w dyskursie politycznym posługuje się nie tylko pięściami, ale również głową. Jest zbyt ufny w stosunku do Sadeasa, swojego dawnego przyjaciela, a obecnie głównego przeciwnika wśród Arcyksiążąt. Może właśnie dzięki tym wadom tak łatwo go polubić? Team Dalinar FTW!!!

   Sanderson skupia się na tej trójce, ale pozostałe postaci są równie ciekawe i charakterystyczne. Szeth, Zabójca w Bieli, od którego zaczyna się walka Alethich z Parshendi. Jasnah Kolin, córka króla, heretyczka i naukowiec, największy umysł Rosharu. Synowie Dalinara – Adolin, wielki wojownik i równie wielki podrywacz, oraz Rinarin, zupełne przeciwieństwo brata, spokojny intelektualista. Członkowie drużyny mostowych Kaladina, indywidualności z zaskakującą przeszłością i ukrytymi talentami. Wszystkie te postaci stanowią integralną część opowieści i nie są biernymi obserwatorami wydarzeń, którym pędu nadaje wielka trójca, lecz bardzo często to właśnie ci „poboczni” bohaterowie dają Kaladinowi, Shallan i Dalinarowi impuls do działania.

   Czy ktoś, jakaś niewidzialna istota, musi zadecydować, że coś jest dobre, żeby było dobre? Wierzę że moja własna moralność, która odpowiada tylko przed moim sercem, jest pewniejsza i bardziej prawdziwa niż moralność tych, którzy postępują właściwie jedynie dlatego, że boją się kary.

   Na zakończenie chciałabym przywołać inną pozycję z kanonu współczesnej fantastyki, czyli cykl George'a R.R.Martina "Pieśń lodu i ognia", równie epicką, z równie bogatą galerią postaci i rozwiniętym światem. Można powiedzieć, że jeżeli chodzi o strefę polityki i walki o władzę saga Martina wygrywa z cyklem Sandersona. Dla mnie jednak ten właśnie aspekt - im dalej w historię świata "Gry o tron", tym większe skupienie się na zagrywkach politycznych kosztem postaci - sprawia, że Archiwum Burzowego Światła jest ciekawsze i, nie ukrywając, lepsze. Owszem, tu również przepychanki między ludźmi u władzy, wbijanie rywalom noża w plecy i inne brudne zagrywki mają miejsce. Główni bohaterowie pozostają jednak sobą, rozwijają się w oparciu o to, co dobre i właściwie, o trwanie przy własnej moralności. Dlatego właśnie wraz z każdą kolejną stroną lubię ich coraz bardziej, dlatego nie ma rozdziałów, które mam ochotę ominąć, bo przestało mi zależeć na losach takiego czy innego bohatera (co niestety ma miejsce w sadze Martina). "Pieśń lodu i ognia" przeczytałam z wypiekami na twarzy, ale czy sięgnę po nią jeszcze kiedyś? Nie jestem pewna, czy np. przed publikacją nowej części będzie mi zależało, żeby przypomnieć sobie, kto z kim, co i jak. Do książek z cyklu Archiwum Burzowego Światła wracam co parę miesięcy i odkrywam za każdym razem coś nowego i interesującego. Świadczy to o mistrzostwie Sandersona i jak dla mnie to on, a nie Martin, jest najlepszym pisarzem fantasy od czasów Tolkiena.

   Tym, którzy dotrwali do tego momentu gratuluję! Nie wiem, ile z mojego uwielbienia dla Sandersona i jego Archiwum Burzowego Światła udało mi się przelać w słowa, nie wiem, czy kogokolwiek zachęciłam do przeczytania tej książki (choć mam ogromną nadzieję, że jednak parę osób się znajdzie). Ciekawa jestem opinii tych, którzy podzielają moje odczucia i uczucia w stosunku do tej książki, a także tych, którym jakimś niezrozumiałym dla mnie sposobem "Droga królów" do gustu nie przypadła. 

   Ponieważ najbliższe parę dni spędzę w szpitalu (jak już ma się coś nie tak wydarzyć, to wszystko na raz), zabieram ze sobą "Words of Radiance", czasu na czytanie będę miała od groma, ale kolejny odcinek z cyklu "fangirlowanie fajne jest, a jak o Sandersonie, to już w ogóle" pojawi się dopiero po moim dojściu do stanu używalności. Do tego czasu raz jeszcze zachęcam wszystkich do sięgnięcia po tę książkę, proszę się nie przerażać rozmiarem, naprawdę warto!


Ocena (która nikogo nie powinna dziwić): ★★★★★

16 komentarzy:

  1. O nie, a ja jeszcze tak w lesie dopiero czytam "Studnię wstąpienia" , a "Droga Królów" dopiero po. Zgodzę się, dla mnie również Tolkien to niekwestionowany król i autor, którego stawiam na piedestale. Sandersona pokochałam i widzę po Twoich recenzjach, że ta miłość będzie jeszcze trwała i trwała :D
    Book Beast Blog

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że u Ciebie również miłość do Sandersona będzie rosła wraz z każdą przeczytaną książką:) Tolkien jest jeden, ale Sanderson naprawdę bardzo dobrze sobie radzi w walce o srebrny medal^w^

      Usuń
  2. To u mnie inaczej, uwielbiam Tolkiena i jego Władcę Pierścieni, ale u mnie na piedestale zawsze stał Pratchett. Sanderson go z niego zepchnął. Uwielbiam, kocham i wielbię wszystkie jego książki... no, poza młodzieżówkami :) Sama chciałam czytać Drogę i Słowa przed premierą trzeciej części i nawet Ci pisałam, że chcę po angielsku, ale coś czuję, że porywam się z motyką na słońce i chyba jednak zacznę od prostszych książek po ang, a to odświeżę sobie po polsku przed premierą :)

    Życzę dużo, dużo zdrowia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pratchetta również uwielbiam, ale jednak jego twórczość jest dla mnie fantastyką zupełnie innego rodzaju, niż książki Tolkiena czy właśnie Sandersona.

      Nie mogę się doczekać "Dawcy przysięgi" (tak to po polsku będzie?), tak jak nie mogę się doczekać Twojej opinii:) Niech te dwa tygodnie szybko mijają!

      Ja już obie części czytałam wcześniej po angielsku, dlatego może jest mi łatwiej, ale jeśli kiedyś będziesz miała czas, polecam spróbować, bo język Sandersona jest z każdą stroną coraz lepszy i naprawdę czyta się go jeszcze lepiej, niż po polsku:)

      Dziękuję za życzenia! Jutro do szpitala, mam nadzieję, że wrócę do domu we wtorek lub środę. Brrr, szpital><

      Usuń
    2. Tak, zgadzam się z Tobą w pełni, że to kompletnie inny rodzaj fantastyki, ale tak ogólnie patrząc na wszystkich autorów, to zawsze najbardziej lubiłam czytać Pratchetta.

      Polski tytuł to Dawca przysięgi, tak. To bardzo miłe, że chcesz przeczytać moją opinię, dziękuję :) Ale ja będę czekać z czytaniem do kwietnia. Polski wydawca rozbija ten tom na dwie części, i jedna wyjdzie w teraz w listopadzie, a druga w kwietniu. Nie chcę czytać tylko połowy tomu a potem wyrywać sobie włosy z głowy z frustracji, że urwali w paskudnym momencie a ja nie wiem, co będzie dalej :)

      Jasne, że kiedyś spróbuję, po prostu chce zacząć przygodę z czytaniem książek po ang od czegoś łatwiejszego. Do tej pory czytałam tylko fanfiction :D A jednak takie tomiszcze w języku obcym, z dziwnymi nazwami typowymi dla fantastyki trochę mnie przeraża.

      Zdrowia życzę raz jeszcze i też mam nadzieję, że szybko ze szpitala wyjdziesz. Sama miałam kilka szpitalnych epizodów jako dziecko słabego zdrowia i szczerze szpitala nie znoszę... jak chyba każdy :)

      Usuń
    3. No popatrz, ja również angielskiego się właściwie nauczyłam na fanficach:P W takim razie trzymam kciuki za początki z czymś może rzeczywiście odrobinę mniej ceglastym niż Sanderson;)

      Dziękuję za życzenia, już po szpitalu i dochodzę do siebie, więc nie jest źle:)

      Usuń
  3. post jest niesamowity! napisałaś tak wiele, przekazałaś tak dużo, że aż nie sposób nie zacząć wyobrażać sobie tego świata, po samym Twoim poście! Zostawiłam go sobie specjalnie na wieczór, żeby ze spokojną głową przeczytać i wczuć się w jego treść i powiem szczerze, że to była bardzo dobra decyzja.
    Zdecydowanie, bardzo często fantastycznie światy pozostają niedoprecyzowane, co odbiera im całą magię, a jak widać Sanderson pewnie sam żyje w tym swoim wykreowanym świecie i potrafi go obserwować z tak bliska, że gdy przedstawia go czytelnikowi, ma się wrażenie, jakby się tam było razem z nim :D
    Jego książki są tak grube, że boję się tego spotkania, ale na pewno w końcu się przełamię:D

    Pozdrawiam serdecznie, cass z cozy universe

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozmiar każdej praktycznie książki Sandersona jest przytłaczający (poza młodzieżówkami), ale naprawdę warto! Jeśli boisz się wielotomowych serii, może spróbuj od tzw. standalone'ów? "Warbreaker" (bodajże "Rozjemca" po polsku) nadal jest zamkniętą całością (choć podobno i to się ma zmienić) i z całego serca mogę go polecić:)

      Dziękuję za ciepłe słowa!

      Usuń
  4. Ja nie jestem jednak fanką takiej literatury;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie każdy być musi:) A jednak z całego serca i tak będę polecać, może a nuż kiedyś:P

      Usuń
  5. Życzę Ci szybkiego powrotu do zdrowia !!. A co do książki to chyba nie mój gust literacki.
    Serdecznie pozdrawiam. :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, już w domu jestem, więc można powiedzieć, że do zdrowia wracam komfortowo i szybko;)

      Usuń
  6. Droga Królów stoi na mojej półce i śmieje się z mojego braku czasu :) Ale się zepnę i w końcu poświęcę jej weekend:) Już nie mogę się doczekać, a Twój wpis podsyca ochotę do czytania :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, co jak co, ale czas jest w przypadku tej pozycji potrzebny^^;;; Trzymam kciuki za jakiś wolny weekend, i to nie jeden!

      Usuń
  7. Nie sięgnę po Drogę królów, póki całość nie zostanie skończona. Nie ma co się potem frustrować, że urwane w połowie i że zapomnę, co czytałam, nim wyjdzie kolejny tom - nerwy nie dla mnie ;) Ale na radarze jest.. zwłaszcza po takich wpisach :)
    Pozdrawiam,
    Ewelina z Gry w Bibliotece

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to powiem Ci, że poczekasz jeszcze dobrych parę (jeśli nie paręnaście) lat:P

      Ale tak serio, to możesz śmiało "Drogę królów" czytać, bo choć jest to część wielkiego cyklu, każda z części zamyka się w miarę spójnie i sama w sobie stanowi całość.

      A teraz jeszcze będzie trzecia część, więc już w ogóle polecam:P

      Usuń