wtorek, 14 sierpnia 2018

Pojedynek na śniadanie, potyczka na obiad, a na dobre zakończenie dnia tortury - Sebastien de Castell "Cień rycerza"

   Drodzy Odwiedzający, będziecie zaraz świadkami przedziwnego wpisu, w którym recenzja książki, ocenionej przeze mnie na cztery gwiazdki, składać się będzie prawie wyłącznie z opisu owej książki minusów. Prawda jest bowiem taka, że zdarza się pozycja, która przynosi wiele radości przy czytaniu, w której lubicie bohaterów i zależy Wam na ich losie, więc choćbyście nawet chcieli, to nie możecie jej ocenić negatywnie, a mimo to dostrzegacie cały szereg problemów i potknięć pisarza, które powinny zaważyć na jej ocenie. Taką właśnie pozycją jest dla mnie drugi tom cyklu o Wielkich Płaszczach Sebastiena de Castella.

   Zacznijmy jednak od początku. W "Cieniu rycerza" Falcio val Mond razem ze swoją wyjętą spod prawa bandą przyjaciół próbuje ocalić następczynię tronu, ukryć się przed okrutną i mściwą Trin, nie dać się jeszcze bardziej wplątać w knowania Krawcowej (za późno!) i uniknąć śmierci z rąk dashinich. Jak łatwo się domyśleć, idzie mu to wszystko jak po grudzie i w pewnym momencie czytelnik zaczyna się zastanawiać, czy de Castell to już sadysta, czy tylko człowiek z dużą wyobraźnią idącą w kiepskim dla bohaterów kierunku.

   Zacznę może pozytywnie. Bohaterowie opowieści to razem z poczuciem humoru autora największe plusy książki. Tych pozytywnych nie da się nie lubić, tych negatywnych mamy ochotę zadźgać najbliższym ostrym przedmiotem. W tej części występuje również sporo nowych postaci, w tym szereg kobiet, co mnie osobiście zawsze pozytywnie nastraja do pisarza, zwłaszcza gdy są ciekawie napisane i pełnią rolę większą niż ozdobnika dla wyczynów panów. Humor de Castella, ironiczny i bardzo często sytuacyjny, sprawia, że rozmowy między Falciem a jego przyjaciółmi tudzież wrogami czytałam z uśmiechem na ustach i nagłymi napadami chichotu.

   Wprowadziłam Was w dobry nastrój? Świetnie, w takim razie przejdźmy to tego, co mnie w książce irytowało tudzież powodowało bolesne przewracanie oczami w zniesmaczeniu. Uwaga, mogą się pojawić SPOILERY!

   Po pierwsze, fabuła. Ja rozumiem, że to opowieść spod znaku płaszcza i szpady i jako taka rządzi się swoimi prawami (czytaj: duża ilość pojedynków, stawanie w obronie uciśnionych i takie tam), ale na dobre duchy, cała książka to jedna wielka pętla tych samych wydarzeń, powtarzanych w nieskończoność! Wygląda to mniej więcej tak: pojedynek - leczenie ran - przemieszczanie się w inne miejsce - pojedynek - leczenie ran - przemieszczanie się w inne miejsce - pojedynek, itd. Po drodze mamy do czynienia ze śmiercią książąt, buntem chłopów i jeszcze paroma wydarzeniami, w które zresztą Falcio pakuje się z pełną premedytacją (ale o tym zaraz), ale nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że pisarz zamiast linearnie rozwijać akcję, poczynając od piano i dążąc do wielkiego forte w finale, zastosował metodę kopiuj-wklej, zmieniając tylko imiona i nazwy miejsc w poszczególnych epizodach.

   Po drugie, Falcio. Uwielbiam gościa, uwielbiam jego poczucie honoru, sprawiedliwości i dobra, ale na litość boską, ten człowiek nie ma za grosz instynktu samozachowawczego! A najgorsze w tym wszystkim jest to, że de Castell każe mu jeszcze mieć tego świadomość, a nam każe wierzyć, że istnieją ludzie, którzy pchają się w paszczę śmierci raz za razem, równocześnie wyrzucając sobie ewidentną głupotę. Na miejscu Kesta, Brastiego i całej reszty dla własnego dobra związałabym Falcia i wysłała przesyłką poleconą jak najdalej od siebie, żeby nie mógł się pakować w kolejne kłopoty.

   Po trzecie, prawdopodobieństwo, że wszystko się dobrze skończy. To wszystko nie ma prawa prowadzić do szczęśliwego ever after! A jednak, choćby nie wiem jak straszne przeszkody wyrastały na drodze naszych bohaterów, udaje im się pokonać każdą z nich, z większym lub mniejszym uszczerbkiem na zdrowiu, ale jednak pozytywnie. Rozumiem, fantastyka, chcemy, żeby wszystko kończyło się dla naszych ulubieńców szczęśliwie. Pamiętacie jednak, co napisałam parę akapitów wcześniej o kopiuj-wklej? Każdy epizod kończy się takim mini happy endem, co wydaje się bardziej niż nieprawdopodobne, biorąc pod uwagę to, co bohaterom serwuje sadystyczny autor.

   Po czwarte, Falcio to geniusz znajdowania rozwiązań w ostatniej chwili. Nic mu nie ujmując, nie jest nasz Wielki Płaszcz wielkim intelektualistą, jego wiedza w jednych dziedzinach ogromna, w innych jest bardzo przeciętna. Mimo tego zawsze, ale to zawsze znajduje cudowne rozwiązanie w sytuacji zdawałoby się bez wyjścia. Pewnie, może się zdarzyć, że nawet największy idiota ma przebłysk geniuszu, ale nie milion razy pod rząd! A już zwłaszcza nie wtedy, gdy właśnie traci rozum z powodu wielodniowych tortur! Za każdym razem przewracałam oczami z niedowierzaniem, a w pewnym momencie przestałam się nawet zastanawiać, jak Falcio wykaraska się z kolejnych kłopotów, bo wiedziałam, że znowu w największych opałach rozbłyśnie nad nim rysunkowa żarówka, wykrzyknie eureka! i wszystko rozwiąże się samo.

   Po tym wszystkim, co napisałam, wrócę do dziwnej, zdawałoby się, oceny czterech gwiazdek, które "Cieniowi rycerza" przyznałam. Tyle minusów, tyle denerwowania się, a mimo to tak wysoka ocena? Ano tak, z jednego ważnego powodu - przyjemności, jaką dało mi śledzenie przygód Wielkich Płaszczy. Choćbym nie wiem jak pomstowała na nieprawdopodobieństwo wydarzeń, choćbym nie wiem ile razy chciała poczuć zaskoczenie, lecz przewidywalność fabuły mi na to nie pozwalała, bohaterowie opowieści de Castella ciągnęli mnie za sobą w każdą z kolejnych przygód, ich kąśliwe dialogi i mocna więź między nimi istniejąca nie pozwalała mi nie przejmować się kolejnymi torturami, na które pisarz ich wystawiał, a niezliczona ilość pojedynków z opisami tego, jakim ruchem rapiera zablokować jaki ruch miecza i w które miejsce najlepiej wbić nóż, żeby przedrzeć się przez zbroję, ciekawiła mnie za każdym razem tak samo. Tak naprawdę przebaczałam autorowi każdy błąd, który znalazłam, bo po prostu za dobrze się bawiłam, śledząc losy Falcia i jego bandy.

   Po kolejną odsłonę "Wielkich Płaszczy" z pewnością sięgnę, i choć chciałabym w niej większego rozwoju fabuły i wyjścia z pętli powtórzeń, to tak długo, jak długo Falcio otoczony będzie przez bliskich sobie ludzi, będę mu towarzyszyć i ja.



tytuł: Cień rycerza
cykl: Wielkie Płaszcze (tom II)
autor: Sebastien de Castell
wydawnictwo: Insignis
liczba stron: 648



ocena: ★★★★☆

14 komentarzy:

  1. Tym razem, to nie mój gatunek. 😊

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że to książka tylko dla wielbicieli fantastyki i opowieści płaszcza i szpady;)

      Usuń
  2. Czuje, że moje spotkanie z tą książką skończyłoby się jedną wielką nudą ;P

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo chciałabym przeczytać tę książkę bo mam przeczucie że zapewni mi taka sama rozrywkę jak seria Zwiadowcy, która kiedyś pokochałam całym sercem. Doskonale rozumiem twoja odczucia, też tak miałam niejednokrotnie że widziałam potknięcia pisarza a mimo to nie potrafiłam odłożyć książki i przestać się nią zachwycać bo właśnie - zapewniła mi odpoczynek, rozrywkę i wciągnęła do swojego świata ;> szkoda tyle że te pojedynki działały na zasadzie kopiuj wklej i do tego zawsze kończyły się happy endem, może w następnym tomie autor przestanie robić z bohaterów bogów ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze żeby oni naprawdę byli bogami, dałoby się to znieść, ale to są niby normalni ludzie, którzy jednak jakimś cudem nie potrafią zginąć! Rozrywka jednak jest dobra, więc może warto sięgnąć?;)

      Usuń
  4. Bywają takie książki - niby widzi się błędy, ale i tak frajda z czytania jest wielka :) Tej serii nie znam, może kiedyś się za nią zabiorę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niemal jak "guilty pleasure", tylko że to nie jest źle napisana książka, więc ma w niej aż tak dużo "guilty" XD

      Usuń
  5. Nie dla mnie tematyka,a le też mi się czasem zdarza że książka jednocześnie wkurza i się podoba :D ale chyba nie dałabym rady przeczytać przez ten geniusz bohatera w rozwiązywaniu problemów, to chyba rzecz, która mnie najbardziej odrzuca od książek :o

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bez wątpienia jest to ździebko denerwujące, choć na szczęście nie na tyle, żeby po kolejną część nie sięgnęła, jak już się ukaże w sklepach;)

      Usuń
  6. Oj tak, nieśmiertelność bohaterów jest tu powalająca. I choć żadnego z "wielkiej trojcy" nie chciałabym uśmiercić, to jednak w pewnym momencie trochę lecą emocje, bo niezależnie od tego, co autor w swych (psychopatycznych) zapędach wymyśli, wszyscy i tak wyjdą z tego mniej-lub-bardziej cało. O rozwiązaniach typu "olśniło mnie" (tam nigdy nie ma żadnych przesłanek, zauważyłaś? on te rozwiązania z kosmosu bierze!) też już chyba narzekałam w paru miejscach :)

    Generalnie odczucia mamy bardzo podobne. Też wyzywałam na wszystko po kolei, a gdybym miała wystawić ocenę w cyferkach, to byłaby wysoka. Bo to się, kurna, cholernie dobrze czyta <3

    PS. "pojedynek - leczenie ran - przemieszczanie się w inne miejsce - pojedynek - leczenie ran - przemieszczanie się w inne miejsce - pojedynek, itd." - na szczęście aż tak tego nie odczułam, ale jak tak czytam, to coś w tym jest xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie o to chodzi, to nie tak, że chciało by się uśmiercić Falcia czy jego towarzyszy, ale zachowajmy przynajmniej odrobinę prawdopodobieństwa! Człowiek po kilkudniowych torturach nie powinien być w stanie zrobić nic, a co dopiero zakończyć konflikt międzynarodowy, walcząc z synem Świetego!

      A mimo to tak dobrze się czyta...XD

      Usuń
  7. Wpisane w tytule notki "...na dobre zakończenie dnia tortury" skojarzyły mi się jakoś z Mordimerem. ;P
    I po przeczytaniu Twojej recenzji stwierdziłam, że pewnie będę miała tak samo jak przeczytam książkę. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze Piekary nie czytałam, więc trudno mi porównywać, ale może tak być ^^;

      Usuń