piątek, 4 sierpnia 2017

Anielskie opowieści średniej treści - Laini Taylor "Córka dymu i kości"

   Czytnik Kindle ma tę przewagę nad książką, że przy trybie życia na tzw. walizkach staje się twoim najlepszym przyjacielem - lekki, nie zabiera miejsca w torbie, a równocześnie pozwala zaspokoić potrzebę zanurzania się w wymyślone światy podczas nastu godzin lotu.

   Tym razem również zdecydowałam się na pozycję, którą na czytniku miałam już od jakiegoś czasu, mimo, że w domu czeka na mnie góra książek, do których rwą mi się łapy. "Córka dymu i kości" Laini Taylor przyciągnęła moją uwagę, gdy jedna z ulubionych booktuberek (z której opiniami na temat książek zazwyczaj się zgadzam) polecała ją jako być może trochę szablonową, ale z interesującym zwrotem akcji powieść o aniołach i potworach.

   Jeśli mam być szczera, książek o anielskiej/demonicznej tematyce zazwyczaj unikam, bo jakoś tak trafiam na ckliwe romansidła, których bohaterowie są jak wykonani z tego samego odlewu - piękny, groźny anioł, rozkochana w nim dziewczyna, która jest taka sama jak inne, a równocześnie oczywiście wyjątkowa, koniecznie oboje mają za sobą TRAGICZNĄ PRZESZŁOŚĆ, a ich miłość porusza świat i wzrusza do łez, itd. itp. Zachęcona jednak opinią wyżej wymienionej osoby, jak również dobrymi recenzjami innych czytelników postanowiłam spróbować.

   I wyszło jak wyszło, bo "Córka dymu i kości" utwierdziła mnie w przekonaniu, że jednak anielskie romanse to nie moja broszka.

   Po pierwsze Karou (której imię cały czas czytałam z japońskiego Kaoru, za dużo mang^^;). Postać ciekawa o tyle, że nie do końca człowiek, wychowanka chimer, rozdarta między światem ludzi i tym drugim, równocześnie jednak aż do bólu sztampowa w swoich uczuciach. W jednej scenie osiąga pewnego rodzaju rozejm z aniołem, którego do tej pory traktowała jak wroga, a parę stron dalej wyznaje mu miłość. Serio tak to działa? Oczywiście nie mówiąc o tym, że jest piękna, zna dziesiątki języków, jest mistrzynią sztuk walki i czy wspomniałam już, że ma naturalne (powiedzmy) niebieskie włosy?

   Po drugie Akiva. Ilość akapitów, w których podkreślono, jak nieziemsko przepięknym mężczyzną jest ten serafin wystarczyłaby na osobną książkę. O jego oczach wiem po przeczytaniu książki więcej niż o świecie, w którym się wychował. Groźny, bo łagodne i dobre anioły ostatnimi czasy w kulturze masowej są na wyginięciu, z ognistymi skrzydłami, które na szczęście niczego nie podpalają. Podczas pierwszego spotkania z Karou beznamiętnie walczy z nią na śmierć i życie, ale kiedy ich drogi schodzą się ponownie jest już kłębkiem emocji i niemal natychmiast zdaje sobie sprawę, że darzy ją uczuciem.

   Po trzecie język powieści. W większości pozytywnych recenzji "Córki..." pojawiają się pochwały pod adresem kunsztu pisarskiego Laini Taylor, liryzmu jej języka i umiejętności pobudzania wyobraźni czytelnika. Pozwolę sobie w tym momencie zacytować fragment książki:

"Jego dotyk, ciepło, spojrzenie obmywały ją w i jednej chwili zdała sobie sprawę, że to, co czuła, to nie motyle w brzuchu. To było zbyt mało, zwykłe trzepotanie niemądrych dziewczynek. To, co pojawiło się teram między nimi, było w niej, ciepłe, miękkie fale, i teraz, gdy trzymał jej dłonie w swoich, Karou czuła się tak bezbronna jak światło małej gwiazdy, świecącej u boku słońca w jakiejś wielkiej, obcej przestrzeni."

   Trzepotanie niemądrych dziewczynek? Bezbronna jak światło gwiazdy?? TO jest ten kunszt i liryzm??? Metafory, które mają porwać moją wyobraźnię??? Przykro mi, ale jedynym, co zostało w tym momencie pobudzone były moje mięśnie brzucha, gdy wybuchnęłam śmiechem. I tak tylko sobie myślę, że może to jest kwestia tłumaczenia, może nie brzmi to tak idiotycznie po angielsku? Jeśli kiedykolwiek zdecyduję się przeczytać pozostałe tomy cyklu, to zrobię to w języku oryginału.

   Żeby nie było, opowieść o Karou i Akivie czytało się szybko, opisy Pragi sprawiły, że żałuję, że jeszcze jej nie zwiedziłam, a postaci Zuzany i jej chłopaka Mika, choć nie pojawiały się zbyt często, wzbudziły we mnie cieplejsze uczucia niż główna para bohaterów. Chimery jako przeciwwaga serafinów to również pomysł całkiem nieźle wykoncypowany, choć w pierwszym tomie nie w pełni w moim odczuciu rozwinięty.

   Podsumowując, "Córka dymu i kości" może się podobać wielbicielom fantastycznych romansów z aniołami i potworami w roli głównej. Osoby taki jak ja (najwyraźniej nie mające w sobie odrobiny nawet romantyzmu) książkę przeczytają i szybko o niej zapomną.


autor: Laini Taylor
tytuł: Córka dymu i kości
wydawnictwo: Amber
ilość stron: 400


ocena: ★★☆☆☆

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz