poniedziałek, 1 października 2018

Chaos i wojna o władzę, czyli jak dobrze napisać środkową część trylogii - Jay Kristoff "Bratobójca"

   Napędzane paliwem lotosowym statki powietrzne, mechaniczne zbroje, przesłonięte dymem i smrodem niebiosa nad wyspami Shimy, no i wreszcie mityczny tygrys gromu - to wszystko utkwiło mi w głowie po przeczytaniu "Tancerzy burzy" Jaya Kristoffa i nie chciało jej opuścić. Dlatego też bardzo szybko (jak na mnie), bo już tego samego miesiąca wróciłam do świata stworzonego przez pisarza i zabrałam się za drugi tom cyklu o Wojnie Lotosowej. Poprzeczka postawiona była wysoko, bo "Tancerze burzy" wpasowali się w moje japońskie i steampunkowe gusta doskonale, ale przystępowałam do czytania z wiarą, że ponownie całkowicie pochłoną mnie przygody Yukiko i jej skrzydlatego przyjaciela.

   "Bratobójca" podejmuje opowieść o tancerce burzy i o chaosie, jaki nastał na wyspach Shimy po zabiciu przez nią szoguna. Klany dążą do przejęcia władzy, Hiro, który przeżył dzięki zabiegom Gildii, szykuje się do ślubu z Aishą, żeby zapewnić sobie tron, a Gildia ma swoje własne złowieszcze plany. Oj, niedobrze się dzieje w Kigen, niedobrze i wśród rebeliantów. Yukiko przestaje panować nad swoimi mocami i zaczyna zagłuszać myśli innych za pomocą sake, Kin nie potrafi przekonać do siebie Kagé, mimo że stara się ich wspomóc w walce z demonami Oni, a przywódca rebelii Daichi okazuje się być chorym na czarnopłuco. Przyszłość wysp rysuje się w kolorach równie ciemnych, jak ciemnym jest zasmrodzone i zadymione niebo nad Shimą.

   Od razu na początek uprzejmie donoszę, że klątwa drugiego tomu w przypadku cyklu o Wojnie Lotosowej nie zadziałała. Akcja, choć nie zawsze pędzi na złamanie karku, a wręcz ma momenty przestoju, niesamowicie wciąga i nawet te wolniejsze rozdziały sprawiają wrażenie ciszy przed burzą. I to jaką! Koniec tomu to jeden wielki wir wydarzeń, w którym nasi bohaterowie kręcą się jak szaleni i próbują nie utonąć. Aż przyjemnie strach sobie wyobrażać, co będzie się działo w tomie trzecim.

   Do grona znanych nam już postaci dołączają nowe, wśród których zdecydowany prym wiedzie rodzeństwo Hana i Yoshi, para sierot obdarzonych Przenikaniem. Ona, pracująca w pałacu jako dziewczyna od opróżniania nocników, wstępuje w szeregi Kagé i jest okiem rebeliantów w pałacu. On, szuler i złodziej, razem ze swoim chłopakiem Jurou planuje zdobycie wielkiej fortuny. Przyznam, że to właśnie brat i siostra stanowią najjaśniejszy punkt drugiej części, przysłaniając nawet postać Yukiko, która schodzi niejako na drugi plan (jej wątek to przede wszystkim coraz cięższa walka z utrzymaniem Przenikania na wodzy). Ważną rolę odgrywa również Michi, dwórka Aishy, o której więcej nie powiem, żeby nie psuć przyjemności z odkrywania kolejnych warstw charakteru i historii tej dziewczyny. Nie mogę również nie wspomnieć o Kinie, byłym członku Gildii, który opuszczony przez Yukiko coraz mocniej wątpi, czy jego miejsce jest wśród rebeliantów. Przemiana chłopaka również przypadła mi do gustu, choć zdaję sobie sprawę, że jego wątek może niektórych nudzić, gdyż jest chyba najspokojniejszym ze wszystkich w tej odsłonie opowieści o Wojnie Lotosowej.

   Na plus drugiego tomu zaliczyć można również dalsze rozwinięcie świata, który w pierwszej części ograniczał się właściwie do stolicy kraju - Kigen, i krótkich przeskoków do lasów i gór, w których ukrywają się rebelianci. W "Bratobójcy" dowiadujemy się, jak wyglądają zniszczone tereny wokół siedziby Gildii, a także wraz z Yukiko udajemy się daleko za morze, gdzie po raz pierwszy spotykamy bliżej okrągłookich gaijinów. Dowiadujemy się również więcej o społeczeństwie Shimy i różnicach między klanami poszczególnych daimyo (przybycie Feniksa i Smoka to prawdziwa uczta dla wyobraźni).

   Pan Kristoff ujął mnie jeszcze jedną rzeczą, mianowicie potraktowaniem wątku miłosnego. Uczucie rozkwitające między Yukiko i Kinem to nie szalona burza hormonów i miłosne przeżycia nastolatków, którymi przecież oboje są. To ciche momenty podkradane w wojennym zamęcie, to wspomnienia o drugiej osobie w momencie, gdy oddaleni są od siebie tysiącami kilometrów. Miłość (choć sami nie są pewni, czy tym rzeczywiście jest to uczucie) tych dwojga to zaledwie maleńki fragment fabuły, tak mały, że niemal niewidoczny. I choć chciałabym dla tych dwojga szczęśliwego zakończenia, cieszę się, że wątek miłosny nie jest wciskany mi w gardło na siłę i nie przesłania o wiele ważniejszych elementów fabuły.

   Jay Kristoff udowodnił "Bratobójcą", że środkowy tom trylogii nie musi być słabszy od pierwszego, a wręcz może podnieść poprzeczkę oczekiwań jeszcze wyżej. Czy uda mu się zamknąć opowieść o tancerce burzy w równie udany sposób? Sądząc po dwóch pierwszych tomach trylogii mogę być o to spokojna i już cieszę się na ponowną wizytę w świecie, w którym na niebie ujrzeć można tygrysa gromu.



tytuł: Bratobójca
tytuł oryginału: Kinslayer
cykl: Wojna Lotosowa (tom 2)
autor: Jay Kristoff
wydawnictwo: Uroboros
liczba stron: 656



ocena: ★★★★☆ 1/2

9 komentarzy:

  1. Wielbiciele serii i gatunku, będą na pewno zadowoleni z lektury. 😊

    OdpowiedzUsuń
  2. Klątwa drugiego tomu nie zadziałała i wiele się działo.
    A nie przeszkadzało Ci użalanie się nad sobą Yukiko i ciągłe tłumaczenie dlaczego "zagląda do kieliszka"?
    Bo dla mnie to była jedna, jedyna rzecz w tej odsłonie, która doprowadzała mnie do furii. ;) Jakby ograniczyć jej wywody w tym temacie o połowę, tom byłby prawie idealny. :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wiesz, że nie? Może dlatego, że to nie pierwsza bohaterka, która topi w alkoholu swoje problemy, a poza tym wyobrażam sobie, że do uciszenia głosów w głowie jest to jeden z łatwiejszych i najbardziej dostępnych sposobów (oczywiście nie mówię, że dobrym);P

      Usuń
  3. Fajnie, że autor trzyma poziom bo z kolejnymi seriami ksiązek rzeczywiście bywa różnie (chociaż trafiłam na taką serię w której drugi tom był zdecydowanie lepszy od pierwszego ale potem było raz lepiej a raz gorzej) :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ważne, żeby nie było gorzej;) Drugi tom ma to do siebie, że potrafi zniechęcić do kontynuacji cyklu, więc utrzymanie poziomu części pierwszej, a nawet jej podniesienie, jest godne szacunku.

      Usuń
    2. A jeśli tom drugi przebija pierwszy to jeszcze bardziej :)

      Usuń
  4. O, a ja wczoraj napisałam recenzję Bratobójcy (jeszcze nie wrzuciłam) i napisałam wręcz przeciwnie, że klątwa drugiego tomu znalazła do niego dojście ;) Niby czytało się ekspresowo i wciągnęło mnie bardziej skutecznie niż tom pierwszy, ale potem, patrząc z perspektywy kilkuset stron, okazało się, że "przecież tu się nic nie dzieje" ;) To dla mnie taki typowy tom, którego mogłoby nie być, bo spokojnie można byłoby zamknąć akcję w 100 stronach "wstępu" do tomu 3...

    I tak, wątek romantyczny Yukiko / Kin jest fajny. W ogóle chyba lubię "romanse" u Kristoffa (choć, jak wiemy, marudze, jak idzie zbytnio w aspekty fizjologiczne :P, ale to nie w tej serii na szczęście) - jakoś tak niekiczowato i nieszablonowo do nich podchodzi. Strasznie miła odmiana w porównaniu z tego typu motywami w większości młodzieżówek, prawda?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To już wiem, dlaczego nasza opinia się różni w tym podstawowym punkcie - mnie zupełnie nie przeszkadza spowolnienie akcji i "nic nie dzianie się";) Nie wiem, czy to wynika z wychowania na tych starych, ogromnych cyklach fantastycznych, w których często przez kilkaset stron bohaterowie wędrują i nie umieją dotrzeć do celu, a w międzyczasie nic się nie dzieje, ale tak właśnie jest.

      Romanse, które tak naprawdę są romansami, jak się przypatrzysz z lupą przy oku, są moim ulubionym typem:)

      Usuń