środa, 23 maja 2018

Drużyna, zagadka i przygoda w jednym - Richard Schwartz "Pierwszy róg"

   Czasami czuję nostalgię za czasami młodości i książkami fantastycznymi, które wtedy pochłaniałam, a które były jakieś takie prostsze, mniej wielkoskalowe, przez które przechodziło się raz dwa i równie szybko o nich zapominało. A potem w moje ręce wpada książka jak żywcem wyjęta z tamtych czasów, w której jest wszystko: drużyna wszelkiej maści szemranych charakterów, elfy (zarówno te jasne jak i te mroczne), krasnoludy, magia, najemnicy i szlachetni rycerze, i z jednej strony dobrze się przy niej bawię, a z drugiej czuję, jak bardzo jako czytelniczka się zmieniłam i jak coś, co kiedyś mi nie przeszkadzało, teraz doprowadza mnie do białej gorączki. Ale po kolei.

   Niemiecki pisarz Richard Schwartz zadebiutował "Pierwszym rogiem" i od razu w świecie fantastyki zdobył sobie serca wielu czytelników. Opowieść o starym wojowniku Havaldzie, który w zasypanej śniegiem gospodzie stara się rozwiązać zagadkę ataku (prawdopodobnie)  wilkołaka, nie ulec pokusom serca (khem khem) i przy tym wszystkim nie stracić głowy, to jak cofnięcie się w czasy fantastyki, o której napisałam we wstępie - prostej i pełnej dobrej, lekkiej zabawy. Mamy tu bowiem wszystkie składowe potrzebne do takiej opowieści: starego wojownika, młodej magistry sztuk magicznych, będącej na dodatek półelfką, bandy zbirów spod ciemnej gwiazdy, gospodarza i jego pięknych (a jakże) córek, dzikiej (i seksownej) mrocznej elfki, a wszystko to pokropione jest tajemnicą skrywającą się w murach i piwnicach odciętej od świata gospody. Teoretycznie czego chcieć więcej?

   "Pierwszy róg" przypominał mi trochę w stylu książki Sapkowskiego, i tu i tam króluje dialog, a i konstrukcja postaci jest całkiem podobna. Obaj autorzy tworzą bohaterów, którzy są dokładnie tym, czego można by się spodziewać, wiernym odwzorowaniem archetypów występujących w literaturze fantastycznej. U Sapka na szczęście rozwijają się wraz z kolejnymi tomami, można mieć nadzieję, że i tutaj tak będzie. Schwartz nie jest może mistrzem tworzenia wciągających (i długich) opisów świata, zresztą lokalizacja, w której dzieje się akcja nie sprzyja rozbudowaniu tegoż, bardzo dobrze za to wychodzą mu zabawne dialogi, płynne i nie sprawiające wrażenia wymuszonych.

   Podobało mi się również dosyć świeże, jak na ten typ historii, traktowanie magii. W przeciwieństwie do większości książek fantasy, w których magia zawsze jest czymś niezrozumiałym i budzącym jeśli nie strach, to przynajmniej duży respekt, bohaterowie Schwartza przechodzą nad nią do porządku dziennego. Jest? Znaczy, że być musi. Dziwna? A no dziwna, tak to już z magią jest. Wilkołak? A tam, zabobon, one nie istnieją (dopóki istnieją, wtedy należy je zabić). Martwe, a równocześnie żywe krasnoludy? Brrr, spróbujmy je unieruchomić. W którymś momencie wspomniana jest magia wróżek tudzież rusałek, już sama nie pamiętam, i nikomu powieka nawet nie zadrży.

   Mimo tych wszystkich pozytywów książka dostała ode mnie zaledwie trzy gwiazdki, a przyznam, że zastanawiałam się nawet nad dwiema. Powód jest jeden, ale jak dla mnie nie do przejścia. Wraz z powrotem do starej, dobrej fantastyki wrócił bowiem pisarz również do tego, co zawsze mnie w niej denerwowało - do starego, dobrego (ironia) seksizmu. Ilość opisów wdzięków kobiet przebywających w gospodzie, traktowanie ich w pierwszej kolejności jako obiektów do ślinienia się tudzież obściskiwania, początkowo mnie po prostu irytowało, ale z każdą kolejną stroną moje zniesmaczenie rosło. Szczytem wszystkiego było natomiast to, że główny bohater, stary i szlachetny (mimo, że bardzo starał się temu zaprzeczać) Havald w którymś momencie stwierdził, że dobrze by było, żeby najstarsza córka gospodarza, chcąc uratować rodzinę, dała tzw. dupy wszystkim zbójom obecnym w gospodzie, a najlepiej, jakby jeszcze poudawała, że się jej to podoba. I nieważne, że potem sam sobie wyrzucał szlachetny Havald, że taką radę dał zrozpaczonemu ojcu, dla mnie fakt, że autor książki prosto w oczy zasugerował czytelnikowi, że bardziej moralnie podłe jest poderżnąć gardła zbójcom, którzy prawdopodobnie rozwaliliby gospodę i całe towarzystwo, niż wydać młodą dziewczynę na zbiorowy gwałt, jest niewybaczalny. W tym momencie niesmak zamienił się w obrzydzenie, i choć opowieść przeczytałam do końca i nawet nieźle się przy niej bawiłam, przez długi czas jeszcze rozmyślałam nad tym, jak to możliwe, że autor jest w stanie stworzyć zupełnie wymyślony świat, pełen nierzeczywistych istot i magii, ale już mężczyźni, którzy nie są zwierzętami to ponad siły jego wyobraźni. I to, że kobiety w tej historii są silne, odważne i most badass of them all (bo takie przecież są i Lea, i Zokora, a także Sieglinde, która przecież dostała miecz i w związku z tym wszystko jest w porządku, prawda?) nie zmienia niczego.

   Ktoś może mi zarzucić, że się czepiam, że tak zawsze jest w książkach fantastycznych (patrz chociażby uwielbiana przez czytelników "Pieśń lodu i ognia"). Ja wtedy przywołam Sandersona, u którego jakoś dziwnym trafem możliwym jest to wszystko to, czego brak zarzucałam Schwartzowi. Kobiety, które nie muszą wymachiwać mieczem, żeby być silnymi, mężczyźni, którzy potrafią podziwiać je bez opisów ich pośladków i biustów. Panie Schwartz, naprawdę nie jest to niemożliwe!

   Uff, ależ mi się ulało. A szkoda, bo mogło być naprawdę świetnie! Podsumowując, po drugi tom sięgnę, bo ciekawi mnie, gdzie naszą bandę dziwolągów zawiedzie historia, ale jeśli nadal budowę świata przesłaniać będą piersi i tyłki, to chyba sobie kolejne tomy odpuszczę.


tytuł: Pierwszy róg
cykl: Tajemnica Askiru
autor: Richard Schwartz
wydawnictwo: initium
liczba stron: 495



ocena: ★★★☆☆ (z nostalgii, inaczej byłoby o jedną mniej)

9 komentarzy:

  1. Świetna, wyczerpująca recenzja! Szkoda, że książka nie spełniła twoich oczekiwań. Do tej pory spotkałam się niemalże z samymi bardzo pozytywnymi recenzjami tejże książki :) tak czy siak, będę musiała sprawdzić o co chodzi :)

    Pozdrawiam i obserwuję,
    Książkowa Przystań

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sprawdź, być może nie odczujesz tego w taki sposób, w jaki mi to przeszkadzało, a sama historia jest ciekawa, więc kto wie, może nowy ulubieniec gotowy;) Dziękuję za miłe słowa!

      Usuń
  2. Pierwszy akapit opisuje dokładnie to samo, co ja czuję i obserwuje u siebie. Też bardzo czytelniczo się zmieniłam i cały czas zmieniam, bo coś, co podobałoby mi się jeszcze rok temu, teraz trochę irytuje. I coraz mniej ciągnie mnie do fantastyki. Może to efekt tego, że prawie całe swoje życie czytam fantastykę, a teraz odkrywam inną literaturę... :)

    Szkoda, to co piszesz o tej książce. Bo na początku Twojej recenzji byłam bardzo "za" i zastanawiałam się, czemu oceniłaś tak nisko, to w końcu tak fajnie brzmi, ale im dalej czytałam, tym bardziej rozumiem. Ten seksizm i mnie niesamowicie denerwuje w książkach, ostatnio tak na nerwy podziałał mi Brent Weeks i pierwszy tom jego "Sagi Powiernika Światła". Albo "Cykl Demoniczny" Bretta, gdzie w końcu wszystko zaczęło się kręcić wokół łóżka. Niesmak straszny, a to co piszesz o tej książce... ech. To już nawet nie chodzi o to, że to się dzieje. To bardziej idzie o sposób przedstawienia takich rzeczy i podejścia autorów do tego, nie przekraczania tej granicy niesmaku. We wspomnianej Pieśni Lodu i Ognia, czy u Sapka bym się do tego nie przyczepiła. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja chyba nigdy od fantastyki nie odejdę, bo za bardzo pasuje mojej naturze, ale rozumiem to uczucie przesytu. Warto wtedy rzeczywiście siegnąć po coś innego, żeby ukochanej literatury nie obrzydzić.

      Wymieniłaś dwóch autorów, w stosunku do których mam identyczne odczucia! I u Bretta i u Weeksa mam wrażenie, że wszystko się kręci wokół dupy, a ich postaci kobiecie to ewidentnie jakieś dziwolągi, które zachowują się calkowicie irracjonalnie (wg mnie, kobiety), ale najwidoczniej zupełnie normalnie wg autorów (mężczyzn). I tak jak piszesz, to nie chodzi o to, że tematy np. gwałtu są poruszane w literaturze, problemem jest to, w jaki sposób zostają przedstawione, jakby były tylko drobną niedogodnością w życiu tych kobiet, nie ważną, bo wszak nie przeszkadza w spiknięciu z głównym bohaterem. No szlag mnie wtedy trafia i nóż w kieszeni otwiera.

      Usuń
    2. Ja również na pewno nie odejdę, ale tak zauważyłam, że nie czytam jej ostatnio wcale tak dużo. A takie różnicowanie książek bardzo dobrze mi robi, bo czytam więcej i nie czuje zmęczenia materiału. :)

      O rany, ale się cieszę, że znalazłam kogoś, kto mnie rozumie w kwestii tej dwójki. :D Bo tak wszyscy chwalą, a ja jestem na "nie", zwłaszcza w przypadku Bretta, który miał naprawdę fajny początek z tym Cyklem Demonicznym. No dokładnie tak, odczuwam to w ten sam sposób i czasem ma się ochotę po prostu rzucić książką o ścianę.

      Usuń
  3. Też mnie od czasu do czasu bierze ochota na fantastykę :). Z biegiem lat widzę jednak, że zrobiłam się w tym względzie bardziej wybredna :D. Ostatnia, która mnie naprawdę wciągnęła, to chyba zeszłoroczny "The Goblin Emperor" (fantastyka / steampunk / dworska intryga). W tym roku zamierzam więcej YA fantasy spróbować. Może coś zaskoczy ;).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A z takimi "smaczkami" jak opisałaś, to zupełnie unikam i zawsze mnie denerwuje, jak się nagle w książce pojawią.

      Usuń
  4. Ja też uwielbiam wracać do tej "młodzieżowej" fantastyki, choć już muszę przyznać, że jej kosztem wybieram inne tytuły. To chyba nazywa się rozwój. ;)
    Jeżeli chodzi zaś o samą książkę, to również mi powoli się ulewa na seksizm w takim wydaniu fantastyki. Jakoś nie przeszkadza mi on w Metrze czy Fabrycznej, ale przy "normalnej" fantastyce zaczyna razić.
    Co do samej książki - wszyscy chwalą, a ja będę czekać na dalsze tomy i wtedy jak będę miała pewność, że rozwinie się to w dobrym kierunku sięgnę po całą serię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I to chyba najlepsze wyjście. Ja następnemu tomowi dam szansę, ale duże prawdopodobieństwo jest, że serii nie skończę. Zresztą zobaczymy, może nastąpi cud;)

      Usuń