Postanowione, od dziś książki, w których nie występuje przesłodkie, naiwne stworzenie z celofanowymi włosami, wyskubanymi skrzydełkami i bamboszkami, dostają ode mnie jedną gwiazdkę mniej! Żarty żartami, ale Licho, bo o nim mowa, to jeden z najjaśniejszych punktów "Dożywocia" Marty Kisiel i gotowa jestem walczyć na miecze świetlne z każdym, kto się z tym nie zgodzi.
Co my tu mamy... w poetyckim stylu wymoczkowatego młodego pisarza z wąsikiem i diabolicznym uśmiechem, starszego pana w gumofilcach, który zna się na tym i owym, wkurzającego martwego poetę romantycznego, któremu jako jedynemu udało się popełnić samobójstwo po śmierci, macki potwora (a przy okazji mistrza kuchni) z najdalszych otchłani czasu i przestrzeni, utopce lubiące brać kąpiele w wannie, a także Licho, które wbrew swemu imieniu pełni zaszczytną funkcję anioła stróża całego tego bałaganu. Och, byłabym zapomniała o ostropazurzastej Zmorze i różowym króliku z piekła rodem.
O książce Marty Kisiel naczytałam się na blogach opinii różnych, w przeważającej mierze pozytywnych, ale przyznaję bez bicia, to okładka była ostatecznym impulsem do jej zakupu. Stylistyka taka trochę jak z opowieści o rodzinie Adamsów sprawiła, że po prostu nie mogłam się oprzeć. Z przyjemnością mogę donieść, że tym razem cieszę się ze sroczookładkowej słabej woli. Opowieść o Lichotce przyniosła mi bowiem sporo radości, a także ożywiła wspomnienia z czasów dzieciństwa (o czym za chwilę).
Co stanowi o sile "Dożywocia"? Przede wszystkim bohaterowie. Niezbyt skomplikowani, wręcz powiedziałabym, że na pierwszy rzut oka w przeważającej mierze trzymający się schematu, w który zostali wpasowani. Pisarz przeżywa męki tworzenia, poeta romantyczny lata z rozchełstaną koszulą i wzdycha z niespełnionej miłości, aniołek częstuje alleluja na prawo i lewo, a stara panna jest tak staropanieńska, jak to tylko możliwe. Równocześnie jednak każda z postaci ma w sobie coś niezwykłego i indywidualnego, co przyciągnęło mnie do niej i kazało polubić, czy tego chcę czy nie. Przykładem może być tu Szczęsny, widmo panicza samobójcy, którego przez większą część książki miałam ochotę zadźgać jego własnym szydełkiem, bo płaczliwych drama queen z zasady nie lubię, a mimo to zależało mi na jego losie (do czego samej przed sobą trudno było mi się przyznać). Nawet Rudolf Valentino, różowy królik doprowadzający głównego bohatera Konrada do szewskiej pasji tudzież spadnięcia ze schodów, u mnie przywoływał uśmiech na twarzy. No i mamy wreszcie Licho, które jest klasą samą w sobie i które powodowało u mnie niepohamowane napady elmirkowatości*.
Nie sposób nie wspomnieć o poczuciu humoru autorki, przebijającym zarówno z dialogów, jak i z sytuacji, w które co i rusz pakują się nasi bohaterowie. Nie każdemu musi ono przypaść do gustu, ja jednak zaśmiewałam się przy rozmowach (a raczej kłótniach) Konrada z Szczęsnym do rozpuku. Nie sposób również nie wspomnieć opisów zauroczenia panny Aurelii Bercikówny, przy których cieszyłam się, że w pociągu jest zimno i mam na sobie gruby szal tłumiący szaleńcze chichoty, jakie się z mojego gardła wydobywały.
Jest jeszcze jeden punkt, w którym Marta Kisiel zaskarbiła sobie moje dla niej uwielbienie - bycie z pokolenia Polonii 1. Czułam z tą kobietą ogromne pokrewieństwo duchowe za każdym razem, gdy wtrącała odnośniki do tego, co tworzyło moje dzieciństwo. Tekla z Pszczółki Mai, Daimos i Bamisjanie (aż łza się w oku zakręciła, a serduszko mocniej zabiło 💖)... każdy, kto był dzieckiem w latach 80-tych i 90-tych wie, o czym mówię. Dodatkowo dzielę z pisarką opinię na temat obecnej mody, a każdy opis garderoby Konrada kończył się głośnym, złośliwym rechotem. Pani Marto, brawo!
Żeby nie było tak całkiem różowo, "Dożywocie" nie ustrzegło się wad, przede wszystkim w samej strukturze książki. Jako jedna spójna całość było zbyt poszatkowane, stanowiło zestawienie luźnych epizodów z życia bohaterów, co samo w sobie nie jest czymś złym, ale o wiele lepiej sprawdza się w zbiorze opowiadań. Którym opowieść o mieszkańcach Lichotki mimo wszystko nie jest, gdyż historia ma wyraźną budowę linearną, z rozwijającym się wątkiem antagonistycznych staruszków i stopniowo odkrywającym ciepłe uczucia do całej szalonej lichotkowej gromadki Konradem. O pewnej schematyczności bohaterów już wspominałam, dodam więc tylko, że jedyną osobą, u której obserwujemy wewnętrzny rozwój jest Konrad, reszta postaci kończy opowieść dokładnie w tym samym miejscu, w którym ją zastajemy na początku. Osobiście zbytnio mi to nie przeszkadzało, ale dla czytelników oczekujących przemiany i dorastania bohaterów z każdą stroną może być to solą w oku i zmniejszyć przyjemność obcowania z Lichem, Szczęsnym i resztą ferajny.
Ostatnią część książki stanowi opowiadanie "Szaławiła", które z "Dożywociem" jest luźno związane lokalizacją, w której dzieje się akcja. Także tutaj mamy do czynienia z istotami pozaziemskimi, choć tym razem anioł z alergią na pierze zastąpiony zostaje diabełkiem z wadą wymowy. Autorka ponownie stworzyła ciekawe postaci i pokropiła wszystko sporą dawką humoru, lecz pod względem treści opowiadanie to jest stanowczo poważniejsze w tonie, bo za całym tym ponadnaturalnym szaleństwem kryje się opowieść o trudnych relacjach z rodzicami, o niemożliwości spełnienia ich oczekiwań, o byciu samotnym. Wielu czytelników nie polubiło "Szaławiły", dla mnie jednak było w tej krótkiej historii więcej treści niż w całym "Dożywociu", które podbiło moje serce humorem i postaciami, ale tak naprawdę poza tym nie miało wiele do przekazania.
Podsumowując, pierwsze spotkanie z Martą Kisiel uważam za udane, pierwszą w tym roku przeczytaną pozycję polskiego twórcy za sukces, a Licho dołącza do moich książkowych ulubieńców. Za niedługo na tapecie "Siła niższa", bo nic tak pozytywnie nie nastraja jak śmianie się z czyichś kłopotów, a Konrad jest wręcz wymarzoną ofiarą losu i w drugiej części może być tylko gorzej (dla niego).
* Znacie Elmirkę? Tę od "mam ochotę go ściskać, tulić, pieścić, kochać"? Bo właśnie w nią się zamieniałam przy każdym pojawieniu się bamboszków.
tytuł: Dożywocie
autor: Marta Kisiel
wydawnictwo: Uroboros
liczba stron: 412
ocena: ★★★☆☆ 1/2
Ciekawa recenzja. Jednak to nie jest moja bajka ten gatunek więc raczej się nie skuszę :) Pozdrawiam i zapraszam do siebie www.wspolczesnabiblioteka.blogspot.com
OdpowiedzUsuńTo tak jak z romansami u mnie, ciężko mi sięgnąć po coś z tego gatunku.
UsuńOOOOO! Jak super! Mnie przekonałaś - uwielbiam takie klimaty i bamboszki! :D O, Ty miałaś już wydanie z "Szaławiłą" w pakiecie. Ja muszę właśnie osobno je dokupić na ebooku. Czytałam właśnie, że "Szaławiła" nie została entuzjastycznie przyjęta, więc dobrze, że piszesz, że może i jest inaczej, ale też jednocześnie treściwiej - do mnie ten argument trafia i zdecydowanie jestem zdecydowana przeczytać całość. Ode mnie Twoja recenzja ma dodatkowy punkt za Elmirkę :D
OdpowiedzUsuńElmirka jest the best i tyle!
UsuńUwielbiam twórczość Marty Kisiel <3
OdpowiedzUsuńChyba nigdy nie przestanę sięgać po książki ałtorki, ten humor i te postacie na to nie pozwalają ;)
Niestety kontynuacja "Dożywocia", czyli "Siła niższa" odrobinę mnie zawiodła, ale "Szaławiła" mi to wynagrodziła ;)
Humor jest przedni, taki nie przesadzony, bardzo cięty, w sam raz dla mnie:)
UsuńJa też zapałałam ogromną sympatią do Licha, choć żałuję, że fabuła nie jest bardziej złożona.
OdpowiedzUsuńAutorka ewidentnie postawiła na humor, który na szczęście niedobory fabularne mi zrekompensował:)
Usuń